środa, 29 czerwca 2011

Wakacyjne nieobecności

Jak być może ktoś już zauważył, ostatnio nie tylko Ja lecz cały ruch na blogach zmniejszył się.
Muszę zapowiedzieć,że przez jakiś czas praktycznie wcale nie będę odwiedzał bloggera. Mam nadzieję, że będę mógł czytać, i jakoś pisać recenzje. :)
Wszystko to za sprawą remontu, który właśnie się zaczął. Dziś rozebrałem piec, a bieganie z pierwszego piętra na dół i z powrotem z gruzem nie jest miłe :)
Jeśli coś to mój e-mail jest gdzieś --> na prawo.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Antologia Księga Wojny

Księga Wojny
Agencja Wydawnicza RUNA
Liczba stron: 480


Wojna jest rzeczą zdecydowanie złą, zazwyczaj niechcianą ewentualnością, od której się ucieka i którą się pognębia, co do tego nie ma żadnych wątpliwości.. A mimo to, ma w sobie coś, co powoduje, że gry, filmy i książki o tematyce wojennej nieustannie sprzedają się i mają swych fanów wszędzie. Doskonałym na to przykładem jest kolejna antologia wydana przez Agencje Wydawniczą Runa pod wdzięczną nazwą Księga Wojny. Jest to zbiór 10 opowiadań autorstwa polskich pisarzy, tych znanych bardziej jak Ćwiek, Piekara czy Brzezińska oraz tych, którzy mają mniejszy dorobek literacki.

Jak to w dosyć popularnej serii gier „Fallout” zostało powiedziane: „War, war never changes”- wojna nigdy się nie zmienia. Po prostu występuje ona w wielu różnych postaciach, co w tych dziesięciu opowiadaniach zostało ujęte bardzo dobrze. To nie tylko bieżące konflikty zbrojne, to przede wszystkim wspomnienia przeszłych wojen i okropieństw przesiąkniętych nienawiścią. Jak to często bywa w zbiorach opowiadań, lub antologiach, również tutaj mamy opowiadania lepsze i gorsze.

Wprowadzeniem do tematu jest opowiadanie „ Jeden Dzień” Anny Brzezińskiej, które muszę przyznać, lekko zniechęciło mnie do dalszego czytania. Niestety nie jestem fanem fantastyki tak przesiąkniętej obcojęzycznymi słowami, których i tak w większości nie zrozumiem. W zasadzie trudno mi powiedzieć czy coś ciekawego się tam działo, a poza widmem zbliżającej się wojny zapamiętałem niewiele.

Następnym opowiadaniem, jest ciekawe przekształcenie świata II wojny światowej, gdzie nie ma żołnierzy, czołgów i łapanek a miast nich są mechaniczne roboty i mlaskanka, jakiego dokonał nie kto inny a Jakub Ćwiek. Opowiadanie bardzo przypomniało mi „Wrońca” Jacka Dukaja, gdzie również było duże nagromadzenie neologizmów.
Nie chcąc jednak zanudzać opisami każdego opowiadania z osobna dokonałem malej segregacji niektórych tytułów.

„Głosy” Michała Krzywickiego oraz „ Wszystko co przyjdzie, już pozostanie” Pawła Palińskiego są związane z obozami koncentracyjnymi, gdzie w pierwszym opowiadaniu jest to coś na kształt wizji przeszłości napadającej niemieckiego turystę , a w drugim raczej historia obozu przyszłości. W tym zestawieniu bardziej do gustu przypadły mi „Głosy”, chociaż nie mogę powiedzieć, żebym jakoś znacząco nudził się czytając „Wszystko co przyjdzie, już pozostanie”.

„Kanał” Łukasza Orbisowskiego oraz „Bóg jest z nami” Andrzeja W. Sawickiego są kolejnymi opowiadaniami zawartymi w czasie II wojny światowej. Pierwsze przedstawia historię niemieckich powstańców uciekających przed polskim okupantem. Drugie natomiast to bardzo ciekawie przedstawione połączenie wojny jaką znamy, z elementami magii, które to właśnie mi się spodobało. Do tej grupy można także dorzucić bardzo dobre „Lato księżycowych ciem” Marcina Wełnickiego, które przedstawia żołnierzy niemieckich, którzy będąc w Afganistanie mają styczność z tajemniczą postacią porywającą ludzi.

„Twardy metal” Jakuba Nowaka to osadzona w niedalekiej przyszłości walka Lublina z tajemniczym „Przedziwnu” o którym nie wiemy nic, poza tym, że negatywnie wpływa na świadomość ludzi. Spodobało mi się, że głównym bohaterem jest młody chłopak, mniej więcej w moim wieku, dotknięty przez los lecz próbujący z tym żyć.
„Artur Potter Lwie Serce” Jacka Piekary to ciekawa historia naiwnego chłopca, który zwiedziony wizją zostania bohaterem w innym świecie , pakuje się w sytuację, w której jest tylko jednym z tysięcy równie naiwnych żołnierzy, wystawionych do natychmiastowej bitwy „o los tego świata”
„Prawo losu” Krzysztofa Piskorskiego to podróż do zamierzchłych czasów gdzie „ Na smaganych wiatrem Hadesu polach starożytnej Dalmacji”* toczą się wojny, w których biorą udział również istoty nadprzyrodzone. To opowiadanie, choć z początku nudne, spodobało mi się.

Muszę przyznać, że podchodząc do czytania tej antologii, spodziewałem się opisów bezpośrednich starć i walk, o których zawsze z chęcią się czyta lub słucha, a które cieszą oko w przypadku filmów. Niestety jestem lekko zawiedziony gdyż takie właśnie sytuacje znajdziemy w, dajmy na to, 3 lub 4 opowiadaniach i to w niedużych ilościach. Mimo to całą moją przygodę z tą powieścią na pewno zapamiętam i stwierdzić mogę, że choć były momenty, w których się nudziłem, to jednak nie było aż tak bardzo źle.
Niestety ocenę końcową, która w finalnej postaci wynosi 3/5, obniżyło te kilka opowiadań, które niezbyt przypadły mi do gustu. Na pewno będę wracać do „Księgi Wojny” lecz raczej do poszczególnych opowiadań a nie do całości.

*Zaczerpnięte z tylnej okładki powieści.

czwartek, 23 czerwca 2011

Philip K. Dick - Ubik

Ubik
Philip K. Dick
Wydawnictwo Amber
Liczba stron: 223


Wiele razy słyszy się o tak zwanych „klasykach” literatury, bez względu na gatunek, czy jest to kryminał, fantastyka czy może powieść obyczajowa, a które powinno chociaż raz przeczytać. Już jakiś czas temu usłyszałem opinię, że jednym z takich klasyków, tym razem gatunku science- fiction, jest powieść „Ubik” autorstwa Philipa K. Dicka. Czy już po lekturze tej książki zgadzam się z powszechnie panującą opinią? O tym za chwilę.

Trudno jest tak naprawdę opisać fabułę tak, by nie odebrać potencjalnemu czytelnikowi radości z jej samodzielnego odkrywania. Mamy końcówkę XX wieku, czas w którym technologia posunęła się daleko w przód i powszechni stali się ludzie z unikatowymi zdolnościami. Toczy się nieoficjalna wojna pomiędzy firmą Hollisa - telepatami i jasnowidzami, a ludźmi blokującymi tych pierwszych – firmą Runcitera. Gdy Runciter otrzymuje zlecenie na ochronę bazy na Lunie przed ludźmi Hollisa, nikt nie spodziewa się jeszcze, że będzie to jedna z najniebezpieczniejszych misji. Gdy antytelepaci docierają na miejsce, następuje wybuch bomby, ciągnący za sobą całą masę nieprzyjemnych i tajemniczych zdarzeń.

Bardzo możliwe, że wydaje się to skomplikowane i zakręcone, bowiem „Ubik” właśnie tak zakręcony jest, co jednak okazuje się być wielką zaletą. Właśnie dzięki temu, występuje tu dużo zwrotów akcji, prawie do końca nie wiadomo, jak to wszystko dziejące się w powieści jest możliwe i kto za tym stoi. Zakończenie zaś niesie nam niespodziankę, co do której bardzo trudno dobrać się wcześniej. I choć miałem swoje podejrzenia, okazały się one nie trafione, a zagadka wyjaśniła się dopiero gdy sam autor to zaplanował, nie później i nie wcześniej.  

Tym co powoduje, że „Ubika” nie można ułożyć w jednym miejscu z innymi schematycznymi powieściami science – fiction, jest przede wszystkim jeden fakt. Mam na myśli ten niesamowity, wręcz psychodeliczny klimat powieści oraz świata stworzonego przez Dicka. Świata, w którym nieustannie panuje chaos, w którym trwa niedostrzegalna dla wielu walka pomiędzy dobrem a złem.

To, że nie spotkamy tu żadnych potworów, obcych ani tym podobnych jest kolejnym aspektem zasługującym na pochwałę. Przedstawiona jest tu przede wszystkim walka z nieubłaganie uciekającym czasem, w sytuacji gdzie czasoprzestrzeń jest zaburzona.
Autor świetnie opisuje skutki upływającego czasu, pochwalić go trzeba również za szczegółowość, sprawiającą, że czytelnik żyjący kilkadziesiąt lat później niż dzieje się akcja w powieści, i tak doskonale się w niej odnajduje.

Jest tu także przedstawiona niezwykła wizja przyszłości. Niesamowite jak Dick tworząc „Ubika” w 1969r. wyobrażał sobie życie pod koniec XX wieku. Loty międzyplanetarne, zdolności parapsychiczne jak telepatia i jasnowidzenie, w końcu większość urządzeń domowych działających na pieniądze. Większość tego, jeśli w ogóle możliwa, będzie powszechna pewnie dopiero za kilkadziesiąt lat, a Dick myślał już o nich w 2 połowie XX wieku.

„Ubik” jest bez żadnych wątpliwości klasykiem literatury s-f i tym samym najlepszą powieścią tego gatunku przeze mnie do tej pory przeczytaną. Miałem kontakt z wydaniem z 1990 roku, przez co musiałem obchodzić się z nią delikatnie, co jeszcze bardziej przekonało mnie do zakupu wydania z 2011 roku w przyszłości. Jest to jedna z tych książek, które wcześniej czy później po prostu powinno się przeczytać. Polecam

wtorek, 21 czerwca 2011

Podsumowanie ankiety

Fakt faktem,że przedwcześnie zakończona, ale wydaje mi się, że już raczej nic by się nie zmieniło.
Książką maja zostało  "Lśnienie" Stephena Kinga.
Na drugiej pozycji ukazał się "Rycerz Ciemności" autorstwa Sherrilyn Kenyon.
Głosującym dziękuję i zapraszam do kolejnej ankiety, dotyczącej polskiej literatury :)
Pozdrawiam

niedziela, 19 czerwca 2011

Steve Hamilton - Zima pełni księżyca

Zima pełni księżyca
Steve Hamilton
Wydawnictwo Amber
Liczba stron: 240

RECENZJA BIERZE UDZIAŁ W KONKURSIE ZORGANIZOWANYM PRZEZ SERWIS ZBRODNIA W BIBLIOTECE


Patrząc na darowaną mi na urodziny rok temu powieść, jaką jest „Zima pełni księżyca” autorstwa Steve’a Hamiltona, byłem nastawiony sceptycznie. Odstraszony lekko przez okładkę i ilość tekstu na tylnej okładce stwierdziłem, że jeśli będę ją miał kiedyś przeczytać, to na pewno nie w najbliższej przyszłości. Jednak tak wyszło, że przyszedł czas również na tą książkę. I co? Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie się martwiłem. Druga część serii stworzonej przez Hamiltona sprawiła wręcz, że żałuję, iż zacząłem czytać tą serię od środka.

Alex McKnight to były policjant i prywatny detektyw, próbujący zapomnieć o przemocy zaznanej pewnej nocy, mieszkający w myśliwskiej chacie w cichym i wiecznie zasypanym śniegiem lesie. Jednak cała iluzja spokoju pęka, gdy Alex spotyka dziewczynę z problemami, Dorothy. Zabiera ją na noc do jednej ze swoich chat, lecz rankiem następnego dnia jedynym obrazem jaki widzi, jest zdemolowana i przewrócona do góry nogami chata, bez swej lokatorki. Podejrzewając, że wszystkiemu winny jest agresywny chłopak dziewczyny, Alex próbuje odnaleźć go, tym samym wpędzając się w jeszcze większe kłopoty. Ktoś włamuje się do jego chaty. Coraz częściej jadąc swym samochodem zauważa, że jest śledzony. Czy uda mu się odnaleźć odpowiedzi na nurtujące go i nas pytania? Kto porwał tajemniczą Dorothy? Dlaczego ktoś śledzi Alexa? Jaki związek z całą sprawą ma biała torba, którą dziewczyna miała ze sobą tego trefnego wieczoru?

Z tą powieścią jest podobnie jak z jedną z tych lodowych „ślizgawek”, które można spotkać zimą. Gdy już nabierzesz rozbiegu i wbiegniesz na lód, ślizgniesz się szybko i zejdziesz z niej dopiero na samym końcu. Tutaj nawet nie potrzebujemy aż takiego rozbiegu, już po kilkudziesięciu stronach książka wciąga tak, że praktycznie nie można się oderwać.  I podobnie jak lód w niektórych miejscach jest bardziej gładki lub szorstki, także w powieści są momenty gdzie czyta się mniej lub bardziej przyjemnie. Do takich gładkich momentów można zdecydowanie zaliczyć dużą ilość nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Znajdziemy tu pościgi, porwania, bójki a gdy już nam się wydaje, że wiemy kto stoi za tym wszystkim, autor serwuje nam kolejną niespodziankę i zagadkę to zgryzienia. Jest to duży plus, prawie do samego końca nie wiedziałem, kto porwał Dorothy lub gdzie jest ta tajemnicza biała torba.
Gorszymi momentami są natomiast te, w których autor częstuje nas czasami przydługimi opisami, jednak muszę przyznać, że podczas lektury powieści, nie nudziłem się prawie wcale.

Kolejną kwestią warto poruszenia są bohaterowie. Spodobała mi się postać Alexa McKnigtha, przez to, że nie jest kolejnym superbohaterem jakich wielu a tylko zwykłym człowiekiem podatnym na ból i nie tylko. Ulega pokusom, popełnia błędy i z dużą częstotliwością ląduje w szpitalu. I tu właśnie miałem nieprzyjemne wrażenie, że autor specjalnie wykreował Alexa na lekkiego fajtłapę obrywającego od życia. A to go biją, a to demolują mieszkanie lub ciągną sznurem za skuterem śnieżnym.
Pojawia się jednak ciekawa, choć z początku irytująca postać jaką jest Leon Prudell, wciąż nakłaniający Alexa do założenia wspólnej firmy detektywów, i pomagający mu w rozwiązaniu tej tajemniczej zagadki. Mamy też przyjemność poznać najlepszego przyjaciela Alexa, pochodzącego z indiańskiego plemienia Ojibwa Vinniego.
Autor bardzo sprawnie wprowadza do akcji nowych bohaterów, agentów DEA lub rosyjskich mafiosów.

„Zima pełni księżyca” jest powieścią zdecydowanie krótką. Tylko 240 stron sprawia, że jest to rozrywka na maksymalnie kilka wieczorów, a przystępny, łatwy do przyswojenia język sprawia, że czyta się ją naprawdę szybko. Mimo to warto po nią sięgnąć. Wciąga w wir wydarzeń, trzyma w napięciu i zaskakuje rozwiązaniem zagadki. Czego chcieć więcej?

Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Simon Toyne - Sanctus

Sanctus
Simon Toyne
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Liczba stron: 464


Gdyby jeszcze tydzień lub dwa temu ktokolwiek ze znajomych lub otaczających mnie ludzi zapytał się o jakiś dobry i wciągający thriller z wątkiem religijnym, apokaliptycznym i z szeroko zakrojoną intrygą oraz szeregiem tajemnic, mnie na usta od razu rzuciłyby się tytuły znane bardziej lub mniej. Na pierwszy ogień poszłyby powieści Dana Browna,  potem mógłbym wspomnieć o „Dniu Zagłady” oraz „Władcach Ciemności”, które miałem okazje przeczytać. Gdyby teraz ktoś zadał mi to pytanie, pierwszą odpowiedzią byłaby świetna książka Simona Toyne’a – „Sanctus” wydana niedawno przez Prószyński i S-ka.

Przenosimy się do Tureckiego miasta Ruina, w którym to wznosi się niezdobyta od tysięcy lat twierdza jaką jest Cytadela. Zamieszkiwana jest przez mnichów strzegących tajemniczego Sakramentu, i tylko garstka wybranych wie czym owy jest. Jednak jeden z mieszkańców twierdzy, po poznaniu tego sekretu, postanawia, że ludzie muszą się o tym dowiedzieć. I tak oto wypełniając fragment apokaliptycznej przepowiedni rzuca się z góry Cytadeli, wywołując tym samym prawdziwy wir wydarzeń, prowadzący do możliwego spełnienia się przepowiedni. Okazuję się, że jedyną osobą zdolną do zidentyfikowania zwłok jest Liv Adamsen, której przez ten fakt grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.

Powieść na początku jest jedną wielką tajemnicą, pierwsze strony nic nam nie mówią ani nie wyjaśniają, przez co rodzi się w nas cała masa pytań.  Muszę przyznać, że choć lekko mnie ta całkowita niewiedza irytowała, to dzięki temu „Sanctus” niesamowicie trzyma w napięciu i niepewności.  Możemy się tylko domyślać, czym jest tajemniczy Sakrament, jakie znaczenie miał skok mnicha, lub dlaczego główną bohaterkę już po przylocie do Turcji chciano porwać.
Lekko nużąca na początku, świetnie rozkręciła się już po kilkudziesięciu stronach wciągając czytelnika i dostarczając mu dużą ilość akcji, pościgów, strzelanin i porwań. Dodatkowo, autor raczy nas zaskakującym zakończeniem powieści i dużą liczbą zwrotów akcji. Podobnie jak w wielu znanych thrillerach lub kryminałach, również tutaj zasługuje na uwagę połączenie w całość wszelkich poszlak(słowa wyryte w ziarnach, słowa heretyckiej biblii) do którego nie mam żadnych zastrzeżeń. Na pewno nie spodziewałem się tak spektakularnego końca.

To co dzieje się w książce, można by opisać mianem punktu kulminacyjnego wojny religijnej trwającej tysiąclecia, zaczętej przez dwa plemienia Jahwe i Mala, kontynuowanej przez ich potomków przez wiele lat. Bardzo ciekawie autor opisał początek tej skrytej wojny oraz jej przebieg. Liv Adamsen zostaje wepchnięta w sam środek wydarzeń, gdzie po jednej stronie stoją mnisi(nader często wyposażeni w Beretty lub Glocki), z bezwzględnym opatem wydającym im rozkazy a po drugiej, Kathryn Mann, jej ojciec oraz syn Gabriel, członkowie organizacji charytatywnej będący potomkami plemienia
Mala. Dorzućmy do tego policję próbującą rozwikłać sprawę tego specyficznego samobójstwa i mnichów, którzy znajdują się we wnętrzu Cytadeli i próbują odkryć tajemnicę Sakramentu, i wychodzi nam właśnie „Sanctus”.

Jeśli komuś przed chwilą wydało się to skomplikowane i pogmatwane to muszę stwierdzić że ma rację. Wydarzeń, bohaterów i wątków z nimi związanych w tej książce jest tak wiele, że można się wprost pogubić. Ja sam kilka razy kartkowałem strony, by przypomnieć sobie na czym polegał wątek z danym bohaterem. Nie ukrywam, że właśnie ten fakt trochę mnie irytował, jednak przebrnąłem bez większych urazów. Zaletą tej powieści może być według mnie przywiązywanie uwagi do szczegółów. Autor doskonale opisał zarówno otoczenie i technologie we wnętrzu cytadeli jak i poza nią. Na specjalną uwagę zasługuje biblioteka i jej oświetlenie.

Moją przygodę z „Sanctusem” oceniam bardzo dobrze, powieść wciągnęła mnie, i pomimo kilku małych wad, które posiada, nie zraziłem się i zapamiętam ją na długo, wiedząc, że na pewno kiedyś do niej wrócę. Według mnie książka zasługuję na to by ją polecić, zarówno młodzieży jak i dorosłym, każdy znajdzie tu coś dla siebie. Ja natomiast daję ocenę 4/5 i czekam na kolejne części.

Książkę otrzymałem od serwisu nakanapie.pl za co bardzo gorąco dziękuję:)

Ps: Polecam także stronę na której można obejrzeć video promujące Sanctusa: http://thesancti.com/
Ps2: Moja nieobecność spowodowana była weselem i poprawinami :)
Baza recenzji Syndykatu ZwB

wtorek, 7 czerwca 2011

Stephen King - Pod Kopułą

Pod Kopułą
Stephen King
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Liczba stron: 928


Wyobraź sobie, że miasto w którym mieszkasz zostaje nagle odcięte od świata niewidzialną kopułą, sięgająca bardzo wysoko w górę i bardzo głęboko w dół. Nikt nie ma pojęcia skąd się wzięła, z czego jest zrobiona i jak ją zniszczyć. Tak mniej więcej przedstawia się sytuacja w powieści Stephena Kinga: „Pod kopułą”. Pomysł na książkę zrodził się w 1976 roku lecz pracę nad nią zakończono dopiero w 2009 roku a jej pierwszy rękopis ważył 9 kg. Ponadto Steven Spielberg wykupił już podobno prawa do jej ekranizacji.  Została okrzyknięta najlepszym utworem Kinga, dostała się za pierwsze miejsca bestsellerów i jest rozchwytywana na całym świecie, gdzie czytelnicy doświadczają fenomenu i świetności Kinga.
           
Zwyczajne amerykańskie miasteczko jakim jest Chester’s Mill pewnego dnia zostaje w tajemniczy sposób odcięte od świata.  Okazuje się, że przyczyną tego jest niewidzialna bariera nazwana również później kopułą. W chwili odgrodzenia miasteczka od świata, w wypadkach samochodowych i lotniczych ginie niemała liczba osób, jednak najgorsze dopiero się zaczyna. Bezwzględny i żądny władzy Duży Jim Rennie wraz z synem zaczynają „podbój” miasta i jego mieszkańców a jedynymi, którzy opowiedzieli się po stronie dobra jest grupka ludzi z weteranem wojny w Iraku, Dale Barbarą na czele.

Ktoś mógłby stwierdzić, że skoro książka ma 900 stron, to musi być nudna i przewlekana tylko od czasu do czasu jakimś wydarzeniem, które powinno napędzać akcję. Nie bardziej mylnego. Tu praktycznie cały czas coś się dzieje, a autor nie skupia się na jednym czy dwóch bohaterach. Przedstawia nam praktycznie całą ludność miasteczka, w niektórych życie wnikając bardziej a w niektórych mniej. Dziennik USA Today wygłosił niegdyś opinię, że jest to wyjątkowo uzależniająca lektura. Zdecydowanie się z tym zgadzam. Pomimo swej objętości, „Pod kopułą” wciąga nas, niczym pod kolejną kopułę, z której wydostać można się dopiero gdy skończy się czytać całą powieść.     

Jak już było wspomniane a co trzeba rozwinąć to to, że autor nie skupia się tylko i wyłącznie na kilku bohaterach, wręcz przeciwnie, spotkamy tu bardzo wiele postaci. W powieści jest tak gęsto i różnorodnie ,że momentami można się wręcz pogubić. Jednak według mnie taki ogrom charakterów to wielka zaleta i widać, że King się przy tym napracował. Nie łatwe jest opisanie zachowania i czynności wykonywanych przez kilkudziesięciu lub kilkuset ludzi, którym przystało znajdować się w odosobnieniu od świata przez tak długi czas. Jeśli chodzi o miejsce akcji, autor zatrzymał się na jednym miasteczku i jego okolicach lecz na pewno nie można powiedzieć, że się nie postarał. Znajdziemy tu mnóstwo ciekawych i użytecznych opisów, które pozwolą nam bardziej wczuć się w klimat książki.

Powieść napisana jest dosyć prostym językiem, bez żadnych wydziwnień co ulepsza komfort jej czytania. Jak większość książek Kinga, również ta skierowana jest raczej do dorosłych i nastolatków. Zdecydowanie odradzam natomiast czytanie jej czytelnikom jeszcze młodym, ze względu na panującą w niej przemoc. Spotkamy tu bowiem przejawy wszelkiego rodzaju przestępstw, które zresztą występują zawsze, gdy ludzie są pod presją i żyją w panice.

Moim zdaniem, jest to jedna z najlepszych książek Stephena Kinga a przynajmniej z tych, które dotychczas miałem okazję przeczytać. Mistrz literatury grozy powraca do świetności, więc zdecydowanie warto przeczytać tą powieść na wysokim poziomie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Intrygujące spiski, ociekające miłością romanse oraz kontrowersyjne tajemnice,  po prostu wszystko.
Przekonaj się co było przyczyną tajemniczego klosza i dowiedz się kto przetrwał.
Serdecznie polecam.

 Recenzję znalazłem na dysku, jednak w znacznie słabszym wydaniu, poprawiłem trochę i wstawiłem, bo narazie jeszcze czytam Sanctusa i na recenzję jeszcze kilka dni będzie trzeba poczekać :)

sobota, 4 czerwca 2011

Stephen King - Pokochała Toma Gordona

Pokochała Toma Gordona
Stephen King
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Liczba stron: 192


            Pewnego letniego dnia zgubiłem się w lesie. I choć było to raczej dawno i odnalazłem się po mniej więcej 2 godzinach, zapamiętałem ten dzień na długo. A szczególnie nie zapomnę uczuć, które się we mnie rodziły. Z początku zdezorientowanie i lekkie zaskoczenie, że mogłem się zgubić, potem narastający strach o najbliższą przyszłość. Nie wyobrażam sobie jednak, co by było gdybym zaginął w tym lesie na dłuższy czas, powiedzmy tydzień albo dwa. I tutaj już nie muszę zdawać się na doświadczenie, bo z pomocą przychodzi Stephen King, wraz z jego książką „Pokochała Toma Gordona”.

Dziewięcioletnia Trisha McFarland od czasu rozwodu rodziców skazana była wraz z bratem na sobotnie „rodzinne” wycieczki w towarzystwie mamy, których nigdy naprawdę nie lubiła. Właśnie podczas kolejnej takiej wycieczki do lasu, matka i brat dziewczynki pogrążeni byli w kłótni i nie zwracali na nic innego uwagi. Trisha jednak musiała się załatwić, więc zeszła z wyznaczonego szlaku, by nikt nie był jej w stanie zauważyć. I potem popełniła prawdopodobnie największy błąd w swoim życiu: Zdecydowała, że nie pójdzie z powrotem drogą którą przyszła, lecz pójdzie prosto w stronę oddalających się już głosów. Lecz te po jakimś czasie ucichły, a Trisha została sam na sam z wszelkimi okropieństwami jakie czają się w lesie. I tak zaczyna się jej ponad tygodniowa walka o przetrwanie, w słońcu i w deszczu, na suchym lądzie i przez bagna, podczas gdy jedzenie zabrane na wycieczkę powoli się kończy, doskwiera jej głód i pragnienie a wokół czai się „coś” złego.

Na początku książki, po przeczytaniu kilkudziesięciu stron miałem dziwne wrażenie, że nie będzie tu już nic ciekawego. W końcu, to prosta historia, w której dziewczynka przez własną głupotę gubi się w lesie. O czym tu jeszcze pisać przez ponad sto stron? Czytając jednak dalej coraz bardziej oddalałem się od własnego przekonania i zrozumiałem swój błąd, bo książka wciąga jak bagno, z którego nie można się wydostać, a momentami tak niesamowicie trzyma w napięciu, że nie mogłem się oderwać nawet gdy ktoś mnie o coś pytał.
Bardzo spodobał mi się wątek tego „czegoś” co wyraźnie podążało za zagubioną dziewczynką, nie atakującym jej jednak, jakby czekało na odpowiedni moment, moment w którym Trisha będzie odpowiednia. Wiemy przecież, że można bać się pająków lub klownów, jednak największą zgrozę odczuwamy z powodu czegoś niewiadomego, nieznanego. I to „coś” było właśnie ukazane, jako coś nieznanego. Tym bardziej się jednak rozczarowałem, gdy pod koniec powieści, zostało częściowo ukazane.

Jako, że tytułowy Tom Gordon był baseballistą, również w treści książki od czasu do czasu przewija się właśnie motyw tego sportu. I tutaj trochę tracą czytelnicy, tacy jak Ja, którzy bądź co bądź nie znają jednak tej amerykańskiej gry. Nigdy nie widziałem(poza filmami, z których zasad tego sportu na pewno się nie pozna) baseballu i niektóre a raczej większość opisów go dotyczących była dla mnie po prostu niejasna.
Powieść skłania w niektórych momentach, do zastanowienia się na temat istnienia Boga. Czy będzie to Bóg Toma Gordona, czy Niesłyszalny, w którego wierzył ojciec Trishy? Czy istnieje on i czuwa nad nami z wysoka, czy może pozostawia nas zdanych tylko na siebie?

Świetnie ukazana jest tu także metamorfoza głównej bohaterki. Schodząc ze szlaku, słysząc jeszcze głosy rodziców, była po prostu małą dziewczynką, niezdolną do samodzielnego działania. Tego właśnie nauczył ją las, gdzie jedzenia nie znajduje się ot tak, i z każdej strony czyha niebezpieczeństwo. W pewnym momencie Trisha pomyślała sobie: „ Teraz jestem starsza od swego brata, Pete’a” i choć jej brat miał kilka lat więcej to muszę się z nią zgodzić, gdy mowa jest o dojrzałości.

„Pokochała Toma Gordona” jest bardzo dobrą, trochę inną od wszystkich, jednak wciągającą książką, o której szybko nie zapomnę i do której na pewno kiedyś wrócę. I choć na początku miałem małe wątpliwości, to King bardzo szybko je rozmył i wziął mnie na bardzo ciekawą choć niebezpieczną przygodę. Powieść bardzo mi się podobała, tym samym motywując mnie do sięgnięcia po kolejne książki mistrza grozy. Polecam

Baza recenzji Syndykatu ZwB

środa, 1 czerwca 2011

Ankieta majowa

Tak więc przyszedł czas na kolejną ankietę. Mianowicie, która z recenzowanych przeze mnie książek w maju najbardziej przypadła wam do gustu :)
Niestety tylko 4 możliwości, aż się złoszczę na siebie jak to widzę:
Sherrilyn Kenyon - Rycerz Ciemności
Stephen King - Lśnienie
Jacek Dukaj - Wroniec
Agatha Christie - Przyjdź i zgiń


Przy okazji chciałem napomknąć, że dzisiejszy dzień w pełni spędziłem poza domem, bo przebywałem na wycieczce w Toruniu. Nie wspominając o burzy, była udana. Wynika jednak z tego to, że nie czytałem żadnych blogów, jednakże odwiedziłem matrasa i empik :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...