Robert Kirkman, Jay Bonansinga
Wydawnictwo Sine Qua Non
Liczba stron: 364
Gdy w eterze słychać o kolejnym filmie lub powieści
opowiadającej o tzw. żywych trupach lub jak kto woli o zombie, w głowie od razu
pojawia się wizja bezpośredniej i jakże krwawej walki z tymi potworami. Pragnę
jednak przedstawić serię, która nie opiera się tylko na masakrowaniu zombie, a
która ma do zaoferowania wiele więcej. Chodzi mi o serię The Walking Dead, w
której po wielkim sukcesie komiksów i serialu, nadszedł czas na powieść jaką
jest „The walking dead: Narodziny gubernatora” autorstwa Roberta Kirkmana i
Joya Bonaninsingi wydana przez Wydawnictwo Sine Qua Non.
Książka opowiada o losach grupy ludzi, którzy dbają o
przetrwanie w świecie wypełnionym pragnącymi krwi i świeżego mięsa żywymi
trupami. Philip Blake wraz z córką Penny, bratem Brianem i dwójką przyjaciół,
wierząc w informacje na temat rzekomego obozu uchodźców znajdującego się w
Atlancie, kierują się właśnie tam, codziennie zwalczając przeciwności losu i
piętrzące się problemy nie zdając sobie sprawy, że decyzja o Atlancie mogła być
najgorszą decyzją w ich życiu.
To co jest najważniejsze w tej powieści i o czym napomknąłem
na początku to fakt, że „Narodziny gubernatora” to nie krwawa sieczka w której
głównym celem bohaterów jest zabicie jak największej ilości zombie. Obdarowuje
ona czytelnika porządnym ładunkiem emocji, właściwie w pewnym sensie jest to
bardziej dramat niż horror. Sposób w jaki ukazano koniec człowieczeństwa,
klimat ciągłego zagrożenia i niebezpieczeństwa oraz świat, w którym każdy
kolejny dzień to niekończąca się walka o przeżycie zdecydowanie wpływa na człowieka,
zmuszając go do myślenia. Niektóre momenty potrafią naprawdę wystraszyć, jednak
wiele jest również takich, które czytelnika wzruszą i zostawią go z zaschniętym
gardłem i być może łzą na policzku.
Przedzierając się przez ten pozbawiony sensu świat,
obserwując co dzieje się z ludźmi, których dopadła tajemnicza epidemia
bohaterowie targani są przeróżnymi emocjami. Często nadzieję na przetrwanie i
lepsze jutro zastępuje zwątpienie, poczucie bezsensu i chęć poddania się. Pod
wpływem widoków i zdarzeń jakie spotkały ich podczas podróży, przechodzą oni
głęboką metamorfozę. To jeden z ważnych aspektów tej powieści. Przemiana
wewnętrzna jakiej doświadcza Philip Blake wręcz przeraża czytelnika, strach
miesza się tu z niedowierzaniem. Dziwna jednak wydaje się metamorfoza małej
dziewczynki, która jednego dnia jest zamknięta w sobie i boi się wszystkiego a
drugiego dzielna i rozumiejąca całą sytuację.
Praktycznie przez większość lektury, aż do końca, nie
wiadomo kto jest tytułowym gubernatorem. Oczywiście wiedzą to czytelnicy,
którzy wcześniej mieli kontakt z komiksami z tej serii. Ktoś kto nie czytał
komiksów może czuć się lekko zagubiony, jednak nie sprawia to większych
trudności bowiem czuje się on trzymany w niepewności, co jeszcze bardziej
wciąga go do powieści. Ważne jest to, że „Narodziny Gubernatora” to osobna
historia i można po nią sięgnąć bez obaw o to, że bez znajomości serii czegoś
nie zrozumiemy.
Powieść stworzona wspólnymi siłami Roberta Kirkmana i Joya
Binansingi to świetna i wciągająca historia o ludziach, którzy w świecie
pozbawionym życia i większych szans na przetrwanie potrafili znaleźć nadzieję.
O ludziach, którzy każdego dnia muszą zmagać się z rzeczami o których nam nawet
się nie śni. Jest zdecydowanie warta naszego czasu, zapewniam, że jeśli ktoś po
nią sięgnie, na pewno nie będzie tego żałować. Moja ocena: 4.5/5
Za możliwość zrecenzowania tej powieści dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non\
Za możliwość zrecenzowania tej powieści dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non\
Baza recenzji Syndykatu ZwB