Gdański depozyt
Piotr Schmandt
Wydawnictwo Oficynka
Liczba stron: 310
Każdy z nas będąc małym jeszcze dzieckiem uwielbiał zawsze
słuchać lub oglądać opowieści o zaginionych skarbach, poszukiwaczach przygód,
którzy za wszelką cenę starają się znaleźć upragnione złoto. Również Ja swe
dzieciństwo kojarzę z takimi opowieściami, jednak pamiętam, że nigdy w
historiach miejscem akcji nie była Polska. Nie przeczę, że mogła być w wielu
opowiastkach, po prostu Ja się z takimi nie spotkałem. I można sobie tylko
wyobrazić jak bardzo ucieszyłem się gdy trafiłem na „Gdański depozyt” Piotra
Schmandta wydany przez Wydawnictwo Oficynka.
Początek XX wieku. Po najwyższych sferach Wolnego Miasta
Gdańsk rozchodzi się informacja, być może plotka, być może fakt o tajemniczym
skarbie, znajdującym się gdzieś w ciemnościach Gdańska. Do Komisariatu Generalnego
RP przychodzą listy od zagadkowego pośrednika zapewniającego przekazanie skarbu
władzom RP. Tymczasem na tzw. gdański depozyt zacierają ręce nie tylko polscy
urzędnicy lecz także członkowie Niemieckiego wywiadu. Robi się coraz goręcej a
czas ucieka. Co wspólnego ma z tą intrygą zmysłowa maszynistka Komisariatu RP?
Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim holenderski rzeczoznawca, oraz kto kryje się
pod tajemniczą postacią pośrednika. By poznać odpowiedzi na te pytania
wystarczy tylko sięgnąć do treści lektury.
Powieść aż po brzegi wypełniona jest wszelkiej maści
tajemnicami i zagadkami. Często nie znamy prawdziwych tożsamości postaci
odgrywających dość dużą rolę w próbie odnalezienia skarbu. Odnośnie skarbu
również wiemy bardzo mało. Bardzo ciekawie i rozlegle przedstawiono historię
tego depozytu, jednak mam wrażenie, że zastosowano tu pewien chwyt, w wyniku
którego nawet jeśli bohaterowie wiedzą co może zawierać skarb, my dowiemy się
dopiero w swoim czasie, czyli na końcu. Całkowicie to rozumiem i cieszę się, że
byłem trzymany w niepewności, jednak momentami odczuwałem, jak gdyby robiono to
na siłę.
Mocnym aspektem „Gdańskiego depozytu” jest bardzo duża
różnorodność bohaterów. Do tej pory wspomniałem głównie o urzędnikach polskich
i niemieckich członkach wywiadu. Muszę jednak dodać, że spotkamy tu również
wiele przedstawicielek płci żeńskiej, które odegrają ważną rolę. Każda z
postaci jest oryginalna, wszystkie wydają się prawdziwe. Ponadto kilka z nich
może podawać się za kogoś zupełnie innego. Takie właśnie zabiegi wystawiają
czytelnika na próbę, której zdaniem jest nie pogubienie się w treści powieści.
A nawet jeśli zdarzy się lekko zgubić wątek, zapewniam, że autor daje szanse by
to nadrobić.
Akcja jest bardzo wciągająca, z czasem pojawia się coraz
więcej zaskakujących zwrotów akcji, wręcz nie można się oderwać.
Koniec powieści, czyli wyjaśnienie całej zagadki i odpowiedź
na nurtujące nas pytania wypada bardzo dobrze. Pan Schmandt sprostał wyzwaniu,
rozwiązanie jest zaskakujące, wszystkie części układanki łączą się w całość a
my w końcu wiemy co krył gdański depozyt.
Powieść jak najbardziej sprostała moim oczekiwaniom. Okazała
się świetną i wciągającą historią, która mimo swej miejscowej zawiłości
zapewniła mi kilka godzin świetnej rozrywki.
I przyznać trzeba, że polska opowieść o skarbie wcale nie
wypada gorzej od tych z nieśmiertelnym bohaterem unikającym śmiertelnych pułapek.
Książkę odkładam na półkę oceniając ją na 4/5.
Za możliwość zrecenzowania tej książki bardzo gorąco dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
Baza recenzji Syndykatu ZwB
Zaciekawiłeś mnie, a do tego piękna okładka. Z przyjemnością też przeczytam.
OdpowiedzUsuńJa mam książkę w planach, a że siostra ma ją na półce liczę, że kiedyś je nawet zrealizuję :)
OdpowiedzUsuńBrzmi super, czytałam inne pozycje Schmandta i na tą też mam ogromną chęć. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
intrugująco! :) Postaram się z nią zapoznać :D
OdpowiedzUsuń