piątek, 29 czerwca 2012

"Mam sto pomysłów na minutę" czyli wywiad z Saszą Hady

Mam przyjemność zaprezentować wywiad z Saszą Hady, autorką powieści "Morderstwo na mokradłach" której premiera już 13 lipca.


    Podobno dzieciństwo spędziłaś w Leśniczówce. Jak wspominasz ten okres? Czy miał on wpływ na twoją twórczość?
Tak, przez jedenaście lat mieszkałam w leśniczówce. W okolicy nie było dzieci w moim wieku, więc za jedyne towarzystwo miałam książki. Bardzo dużo czasu spędzałam sama, wymyślając różne historie, a później zaczęłam je spisywać. Właściwie na początku komunikowałam się ze światem głównie w formie pisemnej - nawet moją pierwszą prawdziwą przyjaźń zawarłam korespondencyjnie;-) Teraz, chociaż dawno się przeprowadziłam do Krakowa i nie jestem już leśnym dzikusem (ale przyznam, że wielkie miasta wciąż mnie przerażają), nadal lubię samotność. Najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy, kiedy jestem sama i mogę się wyciszyć.

    Czyli już jako dziecko związałaś się z literaturą? Czy pamiętasz może jakieś ciekawe historie z tego okresu, może legendy przekazywane z pokolenia na pokolenie, którymi nie wstydziłabyś się podzielić z czytelnikami?
Pamiętam, że kiedy miałam dziesięć lat, któregoś wieczoru po kąpieli zapytałam moją mamę bardzo poważnie, czy mogę zostać pisarką. Powiedziała, że tak, oczywiście - ale podejrzewam, że wyglądałam wtedy tak słodko, że zgodziłaby się nawet, gdybym oświadczyła, że chcę zostać astrofizykiem. 
Co do rodzinnych legend, to mamy ich sporo, bo w naszym domu panuje duch Szwejka i Rabelais'go. Ciągle robimy sobie kawały i niespodzianki - zwykle mało subtelne i wyszukane. 
Mogę się podzielić jedną historią - dosyć kompromitującą (ale te są najzabawniejsze;-)) Kiedy byłam mała, lubiłam pisać bajki - zresztą, nadal je piszę, ale teraz są to raczej ironiczne przypowieści, a wtedy tworzyłam jakieś grafomańskie potworki w stylistyce hm, młodopolskiej;-) Spisywałam te bardzo wzruszające i podniosłe historyjki w różnych zeszytach, które potem porzucałam w dziwnych miejscach w domu. Jeden taki zeszyt zostawiłam kiedyś na pralce - bajka urwała się na opisie dzielnego księcia, bo w połowie zabrakło mi weny, taki był cudny. Szło to mniej więcej tak: "Nosił szmaragdowy płaszcz aż do ziemi, miał oczy błyszczące jak diamenty, usta jak rubiny, policzki jak mleko, a złote, miękkie loki spływały mu aż do ramion...". Jakiś czas później zajrzałam znów do tego zeszytu, powyginanego od wilgoci i poplamionego wybielaczem i - jako że zupełnie zapomniałam o tej bajce - zaczęłam czytać ją na nowo z ogromną błogością. W końcu doszłam do kulminacyjnego opisu księcia - mmm, tak: oczy jak diamenty, usta jak rubiny, złote loki spływały mu aż do ramion... Ku mojemu zdumieniu tekst wcale nie kończył się w tym miejscu. Poniżej znalazłam dopisek mojej mamy: "...a z nosa aż do kolan zwisały mu błyszczące zielone smarki...". Pamiętam, że byłam wtedy bardzo oburzona tym świętokradztwem ;-) 
Cóż, obawiam się, że poniekąd odziedziczyłam ten typ poczucia humoru - czytelnicy "Morderstwa na mokradłach" będą mogli się o tym przekonać;-)

    Już w młodości pisałaś bajki i przyznać trzeba, że całkiem ciekawe. A kiedy zrodził się w Tobie pomysł na napisanie powieści? Planowałaś to od dłuższego czasu czy też przyszło to spontanicznie?
Bardzo lubię czytać powieści i zawsze chciałam jakąś napisać, ale przyznam, że nie spodziewałam się, że moim debiutem będzie powieść detektywistyczna. Wyczytałam gdzieś, że pisanie kryminałów to doskonały trening dla początkujących pisarzy, bo uczy logicznego prowadzenia intrygi i dbałości o szczegóły, więc postanowiłam spróbować. Potem odkryłam, że bardzo trudno jest przestać pisać powieści detektywistyczne (bo to naprawdę świetna zabawa) i że właśnie ten rodzaj powieści najbardziej mi odpowiada. Pomysł na napisanie książki o Alfredzie Bendelinie (dyskrecja gwarantowana) zrodził się bardzo niedawno... 

    Wiadomo, że tyle ilu jest autorów, tyle jest również sposobów na pisanie powieści. A jak u Ciebie wygląda  proces twórczy ?
Na początku pojawia się pojedynczy obraz lub pomysł (zwykle wtedy, kiedy powinnam pracować nad czymś zupełnie innym i myśli rozpaczliwie rozpierzchają mi się na wszystkie strony). W przypadku "Morderstwa na mokradłach" był to pomysł na opisanie przypadku Bogu ducha winnego młodzieńca, który zostaje wzięty za sławnego detektywa i przymuszony do odgrywania tej roli. Później pojawiają się kolejne obrazy, które czasem się ze sobą łączą, a czasem nie. W końcu wszystko zaczyna się układać we w miarę spójną całość i mam wrażenie, że przed moimi oczami przesuwa się sensacyjny film, klatka po klatce. Zwykle w tym stadium pisania robię się bardzo roztargniona i moi przyjaciele narzekają, że podczas rozmów nagle się wyłączam i gapię gdzieś w przestrzeń z głupawym uśmiechem na twarzy. 
Kiedy widzę już ogólny zarys książki, rzucam się do pisania i piszę bez przerwy, dopóki nie skończę. "Morderstwo na mokradłach" napisałam w mniej więcej dwa miesiące, prawie nie śpiąc po nocach i każdą wolną chwilę spędzając przed komputerem. Bardzo mnie to wciągnęło i pod koniec już nie mogłam się doczekać, kiedy się przekonam, jak to się wszystko skończy;-) 

    Skąd pomysł, by osadzić akcję powieści na oddalonej od cywilizacji angielskiej prowincji?   
Ta decyzja to wynik nawiązania do pewnej tradycji - w świadomości czytelników (również polskich) istnieje taka mityczno-literacka przestrzeń sielskiej angielskiej wioski, która jest doskonałą sceną dla krwawych, ponurych mordów. Do tej przestrzeni odwołali się np. twórcy popularnego serialu "Morderstwa w Midsomer" oraz Martha Grimes w niektórych książkach o Richardzie Jurym. Jest nam ona również znana z "rodzimej produkcji" czyli ze świetnych kryminałów Joe Alexa. Można powiedzieć, że na angielskiej prowincji czujemy się jak w domu. Z tym, że jest to taki dom, w którym z każdej szafy wypada jakiś interesujący trup...

    Wiadomo, że Alfred Bendelin ma wiele wielbicielek i jest wręcz rozchwytywany. Jaki stosunek miałabyś do niego, gdyby istniał naprawdę? 
Trudno powiedzieć, bo Alfred Bendelin w pewnym sensie podwójnie nie istnieje - również w mojej książce jest postacią fikcyjną. To superbohater, genialny detektyw obdarzony wszelkimi możliwymi zaletami, więc trudno go kochać. Cieszę się, że nie istnieje;-) Natomiast bardzo lubię Nicka Jonesa, który podszywa się pod Bendelina. To moja ulubiona postać z "Morderstwa na mokradłach" - a ci, którzy już przeczytali książkę, bardzo wyraźnie dzielą się na fanów Nicka i fanów Ruperta, pisarza, który stworzył Alfreda Bendelina... Ciekawa jestem, kogo Ty bardziej polubisz :-)

    No i co planujesz na przyszłość? Myślisz o kolejnej książce? Czy będziemy mogli przeczytać więcej o Alfredzie Bendelinie?
Mam sto pomysłów na minutę, więc jeśli czytelnikom spodoba się "Morderstwo na mokradłach", na pewno powstaną następne tomy przygód Alfreda Bendelina. 

Chciałbym podziękować za możliwość rozmowy zarówno autorce jak i wydawnictwu Oficynka bez którego nie było by to możliwe :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...