wtorek, 31 maja 2011

Mały stosik :)

Tak więc jest mój pierwszy, choć mały stosik :)
W tle moje małe miejsce na książki :) Po prawej porcelanowy słoń:)
Na pierwszym planie od góry:
Stephen King - Sklepik z marzeniami - zakupiony w Kumiko.pl dzięki bonowi rabatowemu na 20 zł, z wygranej recenzji na nakanapie.pl
Stephen King - Pokochała Toma Gordona - wypożyczony z biblioteki, niedługo będzie recenzja
Simon Toyne - Sanctus - od nakanapie.pl do recenzji.
Księga Wojny - Wygrana w konkursie Runy na facebooku .

poniedziałek, 30 maja 2011

ThumbThing cd..


Jakiś czas temu informowałem na moim blogu o ciekawym gadżecie polepszającym komfort czytania jakim jest ThumbThing. Jednak tak to już jest, że żeby coś ocenić trzeba najpierw to zobaczyć, przeczytać lub w tym przypadku wypróbować. I tak też właśnie, w moje ręce wpadł ten mały i kształtny gadżet. Wygląda solidnie, od razu widać, że nie złamie się lub nie popsuje przy jakimkolwiek pierwszym incydencie.
Najważniejszą idea, wiążącą się z używaniem ThumbThing(a) jest ułatwienie i poprawa komfortu czytania książek. I tak właśnie jest, gdy sam porównałem czytanie bez żadnych gadżetów, z czytaniem z ThumbThingiem, zauważyłem różnice. Czasami pod wpływem różnych czynników, np. wiatru lub manewrowania książką, strony mogą się przewracać. Dzięki wyżej wymienionemu wspomagaczowi, staje się to niemożliwe, powieść, którą czytamy pozostaje sztywna i nie stwarza to żadnego problemu.
Jako, że ze względów ekonomicznych i nie tylko, lubimy zjeść coś lub wypić przy interesującej lekturze, wolna druga ręka to wszystko nam umożliwia.
ThumbThing może okazać się świetnym dodatkiem do prezentu jakim jest książka. Tym bardziej jeśli powieść nie jest zaopatrzona w zakładkę, bo gadżet sprawdza się także tutaj.
To co można by uznać za wadę produktu jest to, że po dłuższym czasie korzystania z niego, zmieniałem kciuka, by ten na którym trzymałem gadżet, po prostu trochę „odpoczął”.
Ważną rzeczą, i zarazem możliwym problemem okazuje się wybór rozmiaru. Tych mamy kilka, więc każdy znajdzie akurat pasujący na niego. Jednak za mały lub za duży rozmiar może okazać się małą porażką, bo kto chciałby wspomagać się zbyt ciasnym lub zbyt luźnym gadżetem.

środa, 25 maja 2011

Agatha Christie - Przyjdź i zgiń



Przyjdź i zgiń
Agatha Christie
Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 276


Idziesz spokojnie ulicą, nie spodziewasz się niczego, nagle słyszysz krzyk. Patrzysz w stronę budynku, z którego ten krzyk dobiegł i widzisz dziewczynę biegnącą co sił w nogach w twoją stronę, z przerażeniem namalowanym na twarzy. Gdy dobiega do Ciebie, z trudem wydusza z siebie, że w domu na podłodze leży martwy mężczyzna. Gdy z trudem przekonujesz samego Siebie, żeby to sprawdzić, okazuje się, że dziewczyna mówiła prawdę. Na podłodze leży dosyć przystojny facet w garniturze, jednak twoją uwagę przykuwa dziwny fakt. W pokoju ktoś ustawił kilka zegarów, wskazujących tą samą, nieprawidłową godzinę – 4.13. Brzmi nieprawdopodobnie? A właśnie tak wygląda jedno z najdziwniejszych popołudni głównego bohatera powieści „Przyjdź i zgiń” autorstwa nieśmiertelnej mistrzyni kryminału, Agathy Christie. O autorce dużo pisać nie trzeba, bo większość zna, a jeśli ktoś nie zna to polecam się z jej twórczością zapoznać.

Kolejne już moje spotkanie z Panią Christie, jednak czy w pełni udane? Podchodząc do jej powieści oczekuje czegoś co mnie zaskoczy a wir wydarzeń nie pozwoli mi się od niej oderwać. Jednak czy tak było nie jestem pewien. Co wynika ze wstępu, cała ta tajemnica zbrodni jest niesamowita. Do biura stenotypistek dzwoni ktoś i zamawia konkretną dziewczynę do przepisywania listów, a gdy ta dociera na miejsce, odkrywa zwłoki. Właścicielka domu, ślepa Pani Pebmarsh twierdzi jednak, że nie dzwoniła nigdzie i nie wzywała stenotypistki. Cała ta historia niezmiernie mnie zaintrygowała. W mej głowie zaczęły się pojawiać dziesiątki pytań. Kto chciałby wrobić młodą dziewczynę w morderstwo, kim tak naprawdę jest niezidentyfikowany mężczyzna, jaki związek mają z tym te trzy zegary, i wiele innych. Jest to duży plus tej i innych książek Christie. Fabuła postępuje tak, że skłania czytelnika do myślenia, szukania odpowiedzi na te wszystkie pytania, kartkowania i  uważniejszego czytania.

Pozytywnym aspektem jest tutaj połączenie dwóch wątków: śledztwa związanego z zabójstwem tajemniczego mężczyzny oraz śledztwa wykonywanego przez agenta Scotland Yardu, Colina Lamba( to na niego wybiegła z krzykiem Sheila Webb, młoda dziewczyna).
I tak też podczas rutynowego przesłuchiwania sąsiadów, Lamb dopatruje się szczególnych informacji mogących naprowadzić go na trop. Muszę się jednak przyznać, że nie do końca zorientowałem się o co chodzi z tym śledztwem Scotland Yardu i choć biorąc pod uwagę moje nocne czytanie trudno mi obarczyć winą książkę, to czuje się trochę rozczarowany.
Jeśli już wspomniałem o sąsiadach, których Lamb odwiedza z inspektorem Hardcastlem, to muszę powiedzieć, że jest to istna galeria ciekawych charakterów. Spotkamy tu nie widzącą świata poza kotami kobietę, matkę dwojga rozbrykanych i często wtykających nos w nie swoje sprawy dzieciaków i kilka innych postaci.

Wspomnieć trzeba również o specyficznej narracji, przeplatane są tu zarówno relacja Colina Lamba, czyli narracja czysta 1-osobowa, pozwalająca zgłębić umysł agenta Yardu z  rozdziałami z narracją 3-osobową, gdzie czytamy o czynach i emocjach pozostałych bohaterów. Trzeba przyznać, że to bardzo ciekawe rozwiązanie.
Dla fanów Herkulesa Poirot mam raczej smutną wiadomość, gdyż ten pojawia się, lecz dopiero w połowie książki, i swą postawą pragnie dowieść, że sprawę morderstwa można rozwiązać siedząc w fotelu i analizując fakty, przez co odchodzi on raczej na drugi plan.

Tym, co sprawiło, że powieści „Przyjdź i zgiń” nie mogę dać najwyższej oceny jest samo rozwiązanie zagadki morderstwa. Detektyw Poirot mówi, że skoro sprawa wydaje się trudna, to morderstwo musiało być proste. Autorka chciała chyba, by tak właśnie wyszło, by wszystko okazało się proste. Ja jednak musiałem dwa razy przeczytać rozwiązanie zagadki, bo za pierwszym razem po prostu się zgubiłem. Podobne sytuacje miałem kilka razy już podczas czytania, co lekko mnie zniechęcało.

Biorąc jednak pod uwagę całość powieści, jest to pozycja godna przeczytania, zarówno dla fanów Christie, choć Ci na pewno po nią sięgną, jak i dla tych, którzy po raz pierwszy sięgną po twórczość mistrzyni kryminału. Jest tu wszystko, co potrzebne, by wciągnąć czytelnika na kilka godzin w świat morderstwa i śledztw. Z czystym sumieniem daje tej pozycji 4/5.


Z powodu ostatnich problemów na bloggerze, związanych z niemożliwością  zalogowania się oraz z powodu dzisiejszego wyjazdu na dni otwarte TVP Bydgoszcz, nie miałem możliwości czytania waszych recenzji i byłem trochę nieaktywny :)
Ankieta zakończona: Choć licznie udziału nie braliście to jednoznacznie wygrał gatunek Fantasy a na drugim miejscu Science - Fiction wraz z Kryminałem :)
Pozdrawiam

Baza recenzji Syndykatu ZwB

czwartek, 19 maja 2011

Jacek Dukaj - Wroniec

Wroniec
Jacek Dukaj
Wydawnictwo Literackie
ISBN: 978-83-0804-392-9
Liczba stron: 248


W czasach, w których obecnie żyjemy duża liczba nastolatków i nie tylko uważa historie, zarówno świata jak i Polski za coś raczej nudnego. Najbardziej można tego doświadczyć chociażby w szkołach, gdzie historia kojarzy się z przedmiotem, który najczęściej wkuwa się na blachę i zapomina. A co jeśli znajdzie się coś, co choć trochę może ułatwić przyswojenie wiedzy na temat historii, dajmy na to stanu wojennego i przy okazji zabrać nas na wspaniałą przygodę? Tak właśnie prezentuje się dla mnie Wroniec autorstwa Jacka Dukaja. Muszę się przyznać, że było to moje pierwsze spotkanie z tym autorem i choć biorąc tą powieść praktycznie w ciemno, nie żałuje wyboru.

Przenosimy się kilkadziesiąt lat wstecz, do grudniowego wieczora ’81, do wieczora, który miał dużo zmienić. To właśnie tego wieczoru rodzina głównego bohatera, małego Adasia, zostaje drastycznie rozłączona. Ojca porywa wielki ptak, tytułowy wroniec, mama ląduje w szpitalu a babcia i siostrzyczka zostają siłą zabrane z domu. Pozostaje tylko Adaś, uratowany przez swego sąsiada, Pana Betona. I tak oto zaczyna się opowieść o ratowaniu rodziny ze szponów tajemniczego Wrońca, walczeniu ramię w ramię z Opornymi i Oporniejszymi i przedzieraniu się przez niezliczoną armię Bubeków, MOMO, Złomotów oraz szpicli i Słuchaczy – Puchaczy donoszących o wszystkim Wrońcowi.

Trzeba mi powiedzieć, że bardzo pozytywnie mnie ta książka zaskoczyła i zaintrygowała. Zdecydowanie ma w sobie „to coś” co sprawia, że po kilku pierwszych stronach ma już się ochotę by zagłębić się w przygodę jeszcze bardziej, i tak z kilku stron w ekspresowym tempie robi się przeczytana znaczna część książki. Akcja wciąga niesamowicie, co w połączeniu ze stosunkowo małą liczbą stron, dużą czcionką i nagromadzeniem ilustracji powoduje, że tak naprawdę „Wrońca” połyka się w kilka godzin.

Świetną rzeczą w tej książce jest sposób przedstawienia życia za czasów stanu wojennego. Wiele wydarzeń i sytuacji pokazanych tutaj metaforycznie nawiązuje do tamtych ciężkich dni i miesięcy. Podobnie jest z tymi wszystkimi nazwami stworzonymi przez Dukaja. Bubek, MOMO, czy to czegoś nie przypomina? Założyć się można, że większość Polaków by to skojarzyło, a zwłaszcza pokolenia, które to wszystko przeżywały. Ja natomiast jako przedstawiciel tych, którzy urodzili się kilka lub kilkanaście lat później, cieszę się, że miałem możliwość przeczytania tej książki.

Pan Dukaj obdarowuje nas powieścią o oryginalnym i unikatowym stylu pisania, który trzeba przyznać, albo się spodoba albo nie. Wątpię jednak, żeby tych na nie było dużo, bo czytałem dużo pozytywnych opinii a Ja zostałem oczarowany i po prostu trudno mi opisać uczucia temu towarzyszące. Prowadzona jest w baśniowym klimacie choć czasami akcja skacze bardzo szybko i pojawiają się lekko brutalne sceny.
I właśnie ten fakt sprowadza mnie do pytania o to do kogo skierowana jest ta książka.
Z jednej strony często szybka akcja i prawdopodobnie niezrozumiałe dla dzieci nazwy i sytuacje. Z drugiej baśniowy świat widziany oczyma dziecka i bardzo ciekawa opowieść z happy endem.

„Wroniec” jest według mnie właśnie jedną z tych książek, które każdy z nas powinien kiedyś przeczytać. Jedna z tych, które mogą zaoferować nam kilka godzin wspaniałej przygody w świetnym stylu. Zarówno dla dorosłych jak i dla młodszych. Polecam.

wtorek, 17 maja 2011

Stephen King - Lśnienie

Lśnienie
Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 978-83-7648-113-5
Liczba stron: 520


Przed każdym spotkaniem ze Stephenem Kingiem czuje swego rodzaju podekscytowanie. Może nie było tych spotkań tak wiele, zaledwie garstka z całego dorobku autora owianego mianem mistrza grozy, jednak za każdym razem gdy sięgam po kolejną jego powieść, czuje w środku, że będzie warta przeczytania i dostarczy mi wiele emocji. Tym razem cofnąłem się do początków twórczości Kinga i sięgnąłem po jego trzecią książkę czyli Lśnienie. Gdy z ciekawości przed lekturą zajrzałem do Internetu, przeczytałem dużo pozytywnych opinii, gdzie ludzie uważają tę pozycję za najważniejszą, najlepszą z utworów Kinga i za horror wszechczasów. Zachęcony tym wszystkim czym prędzej sięgnąłem po nią i zacząłem czytać.

Trzyosobowa rodzina Torrance’ów jest od dłuższego czasu w trudnej sytuacji. Jedyna zarabiająca osoba w rodzinie, Jack Torrance zostaje zwolniony z posady nauczyciela po tym jak nie potrafiąc zapanować nad własnym gniewem uderzył swego ucznia. Wraz z żoną Wendy i synem Dannym wiodą cieżkie i z pozoru spokojne życie. W końcu nadchodzi szansa na lepsze życie i możliwość, by Jack dokończył pisać swą powieść. Jego znajomy bowiem załatwia mu posadę dozorcy w opuszczonym na zimę górskim hotelu Panorama. Wydaje się, że to miejsce będzie oazą spokoju, relacje rodzinne polepszą się a Jack znów zacznie pisać. Jednak sześcioletni Danny, często miewający sny na jawie i tzw. jasność, która objawia się czytaniem w myślach i czymś na podobieństwo jasnowidzenia, czuje, że coś jest nie tak. Przeczuwa, że z hotelem Panorama wiąże się coś złego i w głębi duszy boi się tam jechać.
Jakiś czas po zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu, rodzina przekonuje się dlaczego Danny się bał, na powierzchnie zaczynają wypływać brudy przeszłości, i nie wszystko dzieje się tak jak powinno.

To co wysuwa się na pierwszy plan, gdy ponownie myślę o Lśnieniu to bohaterowie. Bardzo dobrze nakreśleni, jedyni w swoim rodzaju, naznaczeni ciężkim życiem. Razem tworzą rodzinę, jednak oddzielnie każde z nich to inny charakter, mający własną przeszłość i coś czym różni się od reszty rodziny. Autor pod postacią retrospekcji ukazuje nam dzieciństwo i przeszłość zarówno Danny’ego jak i Wendy oraz Jacka. Szczególnie ważne jest według mnie dzieciństwo tego ostatniego, gdzie możemy zobaczyć jak miał ciężko, gdy jego ojciec co wieczór wracał pijany, i jak się to odznaczyło na Jacku, który w swym najtrudniejszym okresie popełniał błędy swego ojca. To prawda, sięgał on do kieliszka, i często nie potrafił zapanować nad gniewem, jak wtedy gdy złamał synkowi rękę lub uderzył ucznia. Jednak w chwili przybycia do hotelu trwał już od kilku miesięcy w abstynencji, i nic nie zwiastowało tego by nagle zaczął pić.
Jedną z najważniejszych rzeczy w Lśnieniu jest według mnie właśnie przemiana Jacka. Przybywając do hotelu jest kochającym ojcem i mężem, lecz pod wpływem hotelu, odcięcia od świata i uczucia klaustrofobii coś w nim pęka. Coraz częściej czuje się niezrozumiany przez rodzinę,  gdzieś w środku odczuwa gniew, a wszystko potęguje coraz mocniejsza potrzeba napicia się.

Duża rolę odgrywają tutaj pozostałości ludzi, którzy niegdyś mieszkali w Panoramie, i której najwidoczniej nie chcą lub nie mogą opuścić. Wiąże się z tym ciekawy aczkolwiek trochę rozczarowujący mnie wątek. W piwnicy hotelu, niedaleko kotła którego zawsze trzeba pilnować, Jack znajduje tysiące wycinków prasowych, rachunków i kwitków hotelowych z którymi wiąże się wiele przemilczanych i zapomnianych historii. Nowy dozorca wczytując się w nie wywleka na światło dzienne fakty takie jak zabójstwo ważnego gangstera oraz setki morderstw, samobójstw i zwykłych śmierci, które zdarzyły się w tym hotelu. Zawiodłem się jednak, gdy co jakiś czas czytałem jak Jack próbuje połączyć wszystkie fakty i znaleźć coś co może je połączyć i liczyłem na jakieś ciekawe odkrycie a cały wątek jakby się rozpłynął pozostawiając za sobą tylko lekki niedosyt.

Przejdźmy jednak do tego co powinno się znaleźć w horrorze i co jest bardzo mocną stroną Lśnienia. King bardzo sprawnie buduje napięcie i od pewnego momentu już przez cały czas czuć tą specyficzną atmosferę zagrożenia. Momentami, jak incydenty w łazience lub na placu zabaw, naprawdę budzi grozę, tym bardziej jeśli brać pod uwagę późniejsze zachowanie Jacka. Ja jednak czuje się źle, gdyż powieść choć była dobra to nie przestraszyła mnie na tyle, bym mógł nazwać ją arcydziełem horroru, jak mówią o niej ludzie w wielu opiniach.
Jest to tak czy tak bardzo dobra książka, którą będę miał w pamięci i do której na pewno nie raz wrócę. Ma wszystko czego potrzeba, by zapewnić godziny świetniej przygody wypełnionej strachem, ale i też nadzieją. Jeśli dodamy do tego specyficzny styl Stephena Kinga, wyjdzie nam książka, którą bez żadnych wątpliwości oceniam na 4/5 i bardzo mocno polecam fanom autora i nie tylko. 
_____________________________________________________________
Będzie mi miło jeśli wyrazicie opinie o recenzji bo sam z siebie mam wrażenie, że jest jakaś inna, i ciężko mi było do niej usiąść. :)
Reaktywowałem także ankietę, która znikła gdy masowo poznikały posty.
Pozdrawiam

Baza recenzji Syndykatu ZwB

sobota, 14 maja 2011

Sherrilyn Kenyon - Rycerz Ciemności

Rycerz Ciemności
Sherrilyn Kenyon
Wydawnictwo Amber
Liczba stron: 328


Któż z nas nie kojarzy i nie lubi legend lub opowieści związanych z Królem Arturem i Rycerzami Okrągłego Stołu. Kto nie słyszał o Eksaliburze, mieczu zatkniętym w kamieniu lub o poszukiwaniach tajemniczego Świętego Grala. Albo o Lancelocie lub Merlinie. Prawdopodobnie takich ludzi nie ma, albo jest bardzo ich mało, gdyż jest to historia znana wszystkim z literatury i filmów takich jak „Król Artur”. Ja osobiście, choć nie jestem wielkim fanem, to lubię te opowieści o dzielnych i odważnych rycerzach walczących ze złem. Jakie więc było moje zadowolenie gdy trafiła mi się szansa by powrócić do tych klimatów. Mowa oczywiście o powieści Kenyon Sherrilyn Pt. „Rycerz Ciemności” wydanej przez Wydawnictwo Amber. Jest to druga część trylogii „Władcy Avalonu”, jednak bez obaw: myślę, że nie czytając pierwszej części można i tak sięgnąć po drugą. Po autorce, która jak wyczytałem na tylnej okładce, 50 razy gościła na liście bestsellerów „New York Timesa” spodziewałem książki, która porwie mnie i wciągnie do świata magii i rycerzy. Czy tak było?

Varian duFey z przeznaczenia jest rozdarty pomiędzy dobrem a złem. Człowiek, którego ojcem jest Lancelot, rycerz króla Artura a matką elfka Adoni, Narishka, która jest jednym z największych wrogów Rycerzy Okrągłego Stołu, spłodzony ze związku owianego tajemnicą nie może bezpośrednio opowiedzieć się po jednej ze stron. Jednak obietnica dana za młodu Arturowi zobowiązuje go by tymczasowo walczyć po stronie dobra, tym bardziej w sytuacji gdy opozycja poluje na Strażników Świętego Grala i na ten właśnie artefakt. Przygotowuje się gdy dowiaduje się, że to on ma wyruszyć na przeszpiegi do swojej jakże (nie)słodkiej rodzicielki, jednak nie przewiduje jednego z pozoru małego szczegółu. Nie przewiduje, że na jego drodze stanie służąca jego matki, Merewyn, która niegdyś była zabójczo piękną kobietą lecz przeżyła piekło, gdy Narishka zamieniła ją w brzydką i odstraszającą wiedźmę. Jednak teraz ma szansę, by odzyskać swe dawne piękno, ma szansę na lepsze życie od nowa. Musi tylko dopełnić kolejnej obietnicy i prawdopodobnie tym samym skazać kogoś na cierpienie.
Czy będzie w stanie to zrobić? Jak daleko posunęły się siły zła by dostać Grala? I czy Varian będzie w stanie je powstrzymać? Pytań rodzi się mnóstwo, lecz jedynym sposobem by poznać na nie odpowiedzi jest sięgnięcie do powieści.

Cała ta historia wydaje się trochę pokręcona i zagmatwana, i po części mogę się z tym zgodzić. Być może jest to jakiś ubytek z powodu nie czytania pierwszej części ale na początku książki, przez kilkadziesiąt stron czułem się zagubiony. Po prostu nie mogłem się odnaleźć gdy mowa była o Camelocie, Avalonie i miasteczku Glostenbury istniejącymi poza czasoprzestrzenią, niedostępnymi i niewidocznymi dla zwykłych ludzi. Faktem, który jeszcze bardziej to uczucie spotęgował, były wspominki Variana o Monthy Pythonie oraz innych musicalach. Dopiero to zrozumiałem, gdy przeczytałem, że te trzy miejsca, w których wszystko się dzieje znajdują się „poza czasem”. Na szczęście gdzieś w połowie książki zaczęło pojawiać się coraz więcej retrospekcji i wspomnień bohaterów, dzięki czemu zgłębiłem mniej więcej co się działo w Camelocie i Avalonie.

Jak na razie, wygląda to tak jakby była to tylko zwykła książka przygodowa w klimacie legend arturianskich. Ale na szczęście „Rycerz Ciemności” to także romans. Nie trudno się przecież domyślić, że pomiędzy Varianem a Merewyn coś zaiskrzy i będzie to coś większego.
Muszę przyznać, że choć romans nie jest gatunkiem, po który sięgam często, tym razem nie zawiodłem się, gdyż według mnie jest on w pewien sposób specyficzny. To o czym trzeba powiedzieć to, że znajdziemy tutaj dawkę erotyki i pożądania, co według mnie klasyfikuje książkę raczej jako pozycję dla dorosłych. Mam wrażenie, że te elementy pożądania były czasami zbyt nachalne, i zdarzały się głównemu bohaterowi w różnych, często nieodpowiednich momentach.

Na uwagę zasługują także bohaterowie w powieści. Autorka stworzyła istny album ciekawych charakterów i postaci do których od razu można się przywiązać. Zarówno przyjacielski mandragon (człowiek-smok) Blaise, jak i mały kamulec Beau wzbudzają nasze zaufanie, a siły zła, gargulce, Adoni i inne mandragony powodują odrazę. Ponadto spotkamy tu także owianego tajemnicą Merlina.
Świetnie ukazane jest, w postaci retrospekcji, jak życie i dzieciństwo głównych bohaterów było trudne. Żadne z nich nie miało łatwo i może to właśnie to było przyczyną tego, że teraz walczą ze złem. Są oni wyjątkowi, mała garstka dobrych ludzi pośród czarnych charakterów.

Nie można także zapomnieć o tym co w pewien sposób mnie przyciągało do tej książki. Mianowicie, mówię o magii. Trudno opisać moje oczekiwania, ale i tak czuje się usatysfakcjonowany. Występuje w książce często w postaci szczegółów zarówno typu uzdrowienia lub wyczarowania jakiegoś przedmiotu jak i czegoś większego, przydatnego w walce.
Przed lekturą „Rycerza Ciemności” bałem się, że skoro dzieje się to w czasach typu średniowiecza, będzie ona najeżona archaizmami, które tylko spowodują spowolnienie czytania. Nic bardziej mylnego, autorka oferuje bardzo przystępny język, bez żadnych udziwnień i problemów.

Odpowiadając na pytanie kończące pierwszy akapit:  tak, „Rycerz Ciemności” zdecydowanie mnie wciągnął i porwał na wspaniałą przygodę, którą będę pamiętać i do której z chęcią będę wracać. Bardzo ciekawa książka, zarówno dla kobiety jak i dla mężczyzny, która zapewni godziny niezapomnianej przygody i możliwość powrotu do świata magii znanego z legend arturiańskich. Bez żadnych wyrzutów sumienia oceniam tą powieść na 4/5 i zaczynam rozglądać się za pozostałymi książkami z serii. Gorąco polecam.

Książkę otrzymałem jako egzemparz recenzencki od serwisu nakanapie.pl któremu chciałbym za to mocno podziękować.  

niedziela, 8 maja 2011

Ciekawy gadżet dla miłośników ksiązek? ThumbThing

W długiej już co prawda przerwie między recenzjami chciałbym poinformować was o ciekawej inicjatywie i projekcie WygodneCzytanie.pl która przedstawia nam gadżet o prostej nazwie ThumbThing. Jest to nakładka na kciuk, która umożliwia wygodne czytanie książki trzymając ją tylko jedną ręką - niezastąpiona w zatłoczonych autobusach, podczas kąpieli czy wszędzie tam gdzie potrzebna nam druga ręka.
Mnie osobiście bardzo ten gadżet interesuje, a jako, że ma poprawiać komfort czytania, to także go popieram.

Dla zainteresowanych jeszcze raz link:
WygodneCzytanie.pl







A teraz zupełnie z innej półki: Wyczekiwane Lśnienie skończę czytać w tym tygodniu, jednak muszę dodać, że zdążyłem wcześniej przeczytać Rycerza Ciemności od nakanapie.pl i recenzja niebawem się pojawi. :)

wtorek, 3 maja 2011

Gościnnie, inaczej - Krzyk 4

Najmocniej przepraszam za długą nieobecność, postaram się już to zmienić.
Teraz jednak nie mogę przedstawić żadnej swojej recenzji,gdyż jestem w trakcie czytania "Lśnienia" i "Rycerza Ciemności" gdzie priorytetem jest ta druga książka. Jednak, żeby nie było tu tak pusto, dodaję recenzję autorstwa mego brata, pierwsza recenzja filmu na tym blogu.
Co do recenzji ksiażek - pojawią się za jakiś czas bo znów zaczynam czytać :)

 Krzyk 4
 Wes Craven
 2011

Do tej pory obejrzałem 10 filmów w reżyserii Wesa Cravena... Został on nazwany niejednokrotnie "Mistrzem horroru".
Mi osobiście większość z nich się podobała... Szczególnie produkcje ze starszych lat. Craven jest swego rodzaju "Mentorem". Był jednym z tych, który swoimi filmami nadawał kierunek, i kształtował przyszłość horrorów. Wyznaczył reguły. Wiadomo również, że w dzisiejszych czasach bardzo trudno zrobić dobry horror... Większość widzów liczy tylko na flaki i zwykłe słabe kino gore. Wiadomo również, że coraz ciężej jest przestraszyć kogokolwiek...

            "Nowa dekada, Nowe zasady", tak brzmi hasło reklamujące film... Czy to prawda? Jakoś szczególnie tego nie zauważyłem...
Tak naprawdę jedyną nową zasadą w filmie jest to, że morderca kręci własny film... Kręcąc morderstwa których dokonuje. W sumie ciekawy motyw, to trzeba przyznać... Co prawda to już było, ale w innej formie (Cięcie *2007*). Pojawia się nam jeszcze jedna reguła, która twierdzi, że teraz dziewice i geje mogą zginąć. Cóż... W tym filmie geja nie zobaczymy (poza jednym wątkiem, który miał w sumie chyba rozbawić), wątpię również, że którakolwiek z bohaterek filmu była dziewicą... Podsumowując... Zasada zupełnie nie potrzebna... ;) Obowiązują oczywiście stare zasady.
- Nigdy nie mów "Zaraz wracam"
- Nigdy nie sprawdzaj co to za hałas
- Nigdy nie uciekaj na górne piętro
- Uciekając przed mordercą musisz się chociaż raz potknąć, obalić
- Morderca dogoni cię idąc, niezależnie od tego jak szybko biegasz
To tylko niektóre z zasad wciąż obowiązujących. Zasad starych, kultowych... Pięknych...
            Co do fabuły filmu, bo o tym również muszę coś powiedzieć...  Sydney kończy trasę promocyjną swojej książki, pozostało ostatnie miasto, Woodsboro. Rodzinne miasto Sydney, miejsce akcji traumatycznych wspomnień. W mieście spotyka starych znajomych - Deweya i Gale, swoją kuzynkę, oraz jej znajomych. Pojawienie się w mieście Sydney "zbudziło" mordercę. Zaczyna się walka o przetrwanie... Kto przeżyje? Kto jest mordercą? I jak wiele osób zginie tym razem? Chcecie wiedzieć? Zapraszam do kin.
            Podsumowując... Wes Craven pokazał, że w dzisiejszych czasach nadal można stworzyć horror na poziomie.
Jest co prawda parę scen gore, ale nie przyćmiewają one  właściwej formy filmu, jaką jest slasher. Bardzo ciekawym pomysłem jest nawiązywanie do innych horrorów, również tych starszych. Ja jako widz czułem się dobrze, film mnie zaciekawił, wciągnął... W zasadzie to niemal do końca nie byłem pewien kto jest mordercą... Twórca "bawi" się widzami, każe im myśleć, oskarżać, łączyć fakty... Nie zabrakło również zabawnych, może trochę ironicznych scen, co tylko dodaje smaczku...  Widziałem już około 270 horrorów... Widziałem już wiele różnych motywów na film, z różnym skutkiem. Nie mogę obiecać, że na "Krzyku 4" będziesz się bał/a. Ale myślę, że jest to film warty uwagi i z niecierpliwością czekam na piątą część cyklu. Jeśli masz te kilkanaście złotych i nie wiesz na co wydać, to spokojnie możesz iść na ten film. Moja ocena: 9/10. Za styl, swojego rodzaju klimat, nieźle odegrane role, ciekawą fabułę... Dobrze poszukać też głębszego sensu... Przesłania... Do czego człowiek jest zdolny, aby być sławnym? Zobacz...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...