sobota, 2 listopada 2013

Krzysztof Bielecki - I nagle wszystko się kończy

I nagle wszystko się kończy
Krzysztof Bielecki
300 stron


W kwietniu tego roku miałem okazję pisać o "Różnych obliczach wszechmocy"(*link niżej) autorstwa Krzysztofa Bieleckiego. Ciekawe i jak zawsze w przypadku Pana Bieleckiego zaskakujące opowiadanie było może zbyt krótkie, by się nim przesadnie emocjonować, jednak okazało się jak dla mnie świetną zapowiedzią nadchodzącego zbioru "I nagle wszystko się kończy". Minęło więc kilka miesięcy a Ja dzięki uprzejmości samego autora miałem okazję przekonać się czy warto było na resztę opowiadań czekać.

Opowiadania znajdziemy tu naprawdę przeróżne, zarówno w kwestii długości jak i treści, jednak to co łączy niektóre z nich to to, że, jak w tytule, nagle wszystko się kończy. Bez wyjaśniania głównego wątku, pozostawiając zdezorientowanie, niedosyt, ale też i ciekawość. Przypominają one czasem naprawdę dobre pomysły na książki, które ktoś zaczął i z braku weny czy chęci odłożył na bok, by czekały na swój czas. Jeśli ktoś nie lubi niewyjaśnionych zakończeń to uspokajam, że są też te zakończone w normalny sposób, a tutaj autor zazwyczaj dorzuca zaskakujący finał.

Trudno stwierdzić jednoznacznie czy to że opowiadania często kończą się bez wyjaśnienia jest zabiegiem dobrym czy złym. W niektórych przypadkach irytuje to czytelnika, w innych zaś ta otwarta kompozycja skłania do myślenia nad tym jak mogłaby się zakończyć dana historia. Ocenę takiego postępowania autora pozostawiam czytelnikom, którzy sięgną po "I nagle wszystko się kończy"

Niestety muszę przyznać, że niewiele opowiadań mnie zachwyciło. Nie mogę powiedzieć bym czytał z naprawdę zapartym tchem i nie mógł doczekać się co będzie na kolejnej stronie. Dużo było jednak tych dobrych i interesujących lub co najmniej średnich, znalazło się też kilka gorszych. Tak to zazwyczaj bywa w zbiorach opowiadań. Śmiem jednak stwierdzić, że jako że panuje tutaj całkowita różnorodność, każdy znajdzie dla siebie coś dobrego. To co dla jednego będzie opowiadaniem średnim, dla innego może być przecież tym dobrym.

Nie zawiodłem się, jeśli chodzi o to, czego zawsze oczekuję sięgając po książkę Krzysztofa Bieleckiego: najprościej mówiąc, było dziwnie. Ktoś mógłby spytać co jest takiego dobrego w czymś dziwnym, ale odpowiedź tkwi właśnie w tekstach tego autora. Co prawda pojawiły się te dziwności dopiero po jakimś czasie i nie były tak nasilone jak w poprzednich książkach, to jestem zadowolony.

"I nagle wszystko się kończy" na pewno nie jest książką wybitną. Oferuje jednak czytelnikowi powiew świeżości, dużo naprawdę ciekawych pomysłów przyprawionych przeróżnymi dziwnościami. Mimo czasem pojawiającego się poczucia niedosytu i irytacji warto było po nią sięgnąć. Mi się podobało, polecam sprawdzić czy tak samo będzie z Tobą.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję autorowi. 

Inne książki autora:
*Różne oblicza wszechmocy


środa, 17 lipca 2013

Agnieszka Pruska - Literat

Literat
Agnieszka Pruska
Wydawnictwo Oficynka
332 strony


Egzotyczne i dziwne morderstwa najczęściej spotykałem w kryminałach zagranicznych, gdzie autorzy nie boją się trochę bardziej popuścić wodzy fantazji. W polskich tego typu książkach występuje to chyba rzadziej, zdarzają się zabójstwa, które na prawdę potrafią zaskoczyć i zaszokować, jednak zazwyczaj są to niczym nie wyróżniające się morderstwa. I choć każdej śmierci trzeba przyjrzeć się tak samo, to nie ukrywam, że te dziwne czy egzotyczne sprawy potrafią bardziej czytelnika wciągnąć. Za jedną z takich książek można w pewnej części uznać powieść "Literat", debiut literacki Agnieszki Pruskiej, członkini Oliwskiego Klubu Kryminału.

Mumie znane są nam głównie z filmów i opowieści o starożytnym Egipcie, gdzie balsamując ciało zabezpieczało się je przed rozkładem. A co by było gdyby najprawdziwsza, profesjonalnie zabalsamowana mumia została znaleziona gdzieś w Polsce? Brzmi nieprawdopodobnie ale... doświadczyć będzie mogła tego policja gdańska z nadkomisarzem Barnabą Uszkierem na czele. Na trasie między Sopotem a Gdańskiem biegacz odnajduje zmumifikowane, w żadnym wypadku sztuczne, zwłoki. Brzmi intrygująco? A to dopiero początek...

Na pewno nie można tu narzekać na brak trupów. Mamy morderstwo i dosyć egzotycznie przygotowane zwłoki, ponadto przyczyna zgonu nie jest zupełnie jasna. Już po jakimś czasie okazuje się, że morderca nie poprzestaje na jednej ofierze, pojawiają się kolejne dziwne, odbiegające od schematów morderstwa. Dochodzi jeszcze do tego sprawa sprzed lat, przypuszczalnie również dzieło grasującego obecnie seryjnego mordercy. Autorka potrafi zaintrygować czytelnika, pojawiające się co jakiś czas ciekawe i przemyślane zabójstwa są niestety jedynym sposobem na podniesienie napięcia ale o tym za chwile. Można tu dostrzec pewną schematyczność nie w samych trupach a w sposobie wprowadzania ich do fabuły. Biorąc pod uwagę liczbę trupów nie trudno stwierdzić, że policja będzie miała dużo roboty, jednak jak jest rzeczywiście?

Zawiodą się Ci, którzy oczekiwaliby pościgów i strzelanin. "Literat" pokazuje przez wielu uważaną za nudniejszą lecz wciąż ważną stronę pracy policji. Dużo więc tutaj sprawdzania tropów, oglądania nagrań z kamer, przepytywania świadków i szukania wszelkich możliwych sposobów na znalezienie tropu. Morderca nie zostawił bowiem żadnych śladów, nie ma dowodów i choć czuje się, że policjanci w swej pracy dwoją się i troją to nie przynosi to żadnych efektów. Właśnie w tych momentach mozolnej i rutynowej pracy całe napięcie wyparowuje. Nie przeczę, że dobrze wiedzieć jak pracuje policja jednak trzeba też czytelnika zaskakiwać i intrygować. Dzieje się tak przez dłuższy czas, tak że nachodzi czytelnika niepewność czy w ogóle sprawa posunie się do przodu, czy to celowe zamierzenie czy też autorka nie ma pomysłu jak pociągnąć fabułę dalej. I nagle po jakimś czasie pracujący na różnych polach policjanci odnajdują trop i akcja rusza pełną parą.

"Literat" nie jest złym czy słabym kryminałem ale gdzieniegdzie trochę mu brakuje. Mamy przecież bardzo dobry początek, pojawiają się kolejne zabójstwa, jest duże pole do popisu a mimo to przez długi czas nie pojawiają się żadne zwroty akcji czy coś co mogłoby zwiększyć tempo śledztwa. A gdy już się coś takiego pojawia, to z każdej strony, jakby za sprawą magicznej różdzki. "Literata" czytało się dobrze aczkolwiek to chyba wszystko, nie mogę niestety powiedzieć że bardzo mnie wciągnęła.

Za możliwość zrecenzowania tej książki bardzo gorąco dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

piątek, 31 maja 2013

Valerio Varesi - Z pustymi rękami

Z pustymi rękami
Valerio Varesi
Wydawnictwo Rebis
 264 strony


Otrzymałem jakiś czas temu propozycję przeczytania włoskiego kryminału. Czytałem polskie, skandynawskie, angielskie ale włoski? Chyba jeszcze nie. Pewnie książki tego samego gatunku nie wiele się różnią w poszczególnych krajach, jednak muszę przyznać, że nie wiedziałem czego się spodziewać. Podszedłem do powieści Valerio Varesiego z pewnym dystansem i okazało się, że "Z pustymi rękami" nie tylko nie ustępuje poziomem innym kryminałom ale też ma do zaoferowania kilka ciekawych, wartych uwagi atutów.

Podczas wyjątkowo upalnego i słonecznego lata w Parmie dzieje się coś złego. Właściciel luksusowego butiku zostaje pobity na śmierć we własnym mieszkaniu. Miejscowemu ulicznemu muzykowi ktoś kradnie drogocenny instrument. Kolejne bójki wybuchają w barach i na ulicach a mieszkańcy i przedsiębiorcy doprowadzani są do ruiny przez tajemniczego, nieznanego lichwiarza. Co wspólnego mają ze sobą te wydarzenia i kto za tym wszystkim stoi? Odpowiedzi na te pytania będzie szukał komisarz Soneri.

Od czego zacząć? Już sam opis ukazuje wielowątkowość fabuły. Autor nie skupia się na jednym morderstwie czy przestępstwie. Są pobicia, kradzieże, podpalenia, jest też wątek typowo kryminalny. Niestety, wszystko jest tu już dokonane. Bohaterowie nie biorą udziału w pościgach czy bójkach, co najwyżej mogą potem mozolnie szukać sprawców. Dopiero koniec powieści dostarczyć może trochę więcej emocji. Warto zwrócić uwagę, bo zdecydowanie różni się ono od tych z innych kryminałów. Śledztwo się kończy a mimo to czytelnik, tak samo jak i komisarz Soneri, zostaje z pustymi rękami i świadomością, że poruszony został tylko wierzchołek góry lodowej.

Często bywa w książkach tak, że gdy mamy kilka wydarzeń które pozornie nic nie łączy, na bank mają coś wspólnego. Tak też jest i tutaj. Co ciekawe, autor nie próbuje zrobić z tego jakiejś wielkiej tajemnicy by pod koniec mocno zaskoczyć czytelnika. Komisarz Soneri już po jakimś czasie nie kryje podejrzeń co do powiązań różnych spraw. Zadziałać na czytelnika ma nie fakt samego powiązania różnych przestępstw, lecz rzecz, osoba, czy wydarzenie które je łączy. A jeśli chodzi o to, to stwierdzam bez wahania, że się nie zawiodłem.

Kolejnym ciekawym aspektem jest pogoda w powieści. Z opisu wiadomo, że jest gorące lato. Okazuje się jednak, że to ciepło odgrywa tu swoją rolę. Bohaterowie kryją się, chodząc od jednego chłodnego lub zacienionego miejsca w drugie, lub czekając na noc, która może przynieść odrobinę ochłody. Soneri i inni policjanci pocą się, są zmęczeni i nic dziwnego, że ciężko im się pracuje. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak częstym wspominaniem działającej na bohaterów pogody. I o ile w zwykłej rozmowie temat pogody używany jest by wypełnić pustkę i ciszę, tutaj ma to jakieś większe znaczenie a desperackie czekanie na powiew wiatru czy chłodną mgłę ukazuje parną włoską rzeczywistość. Niestety odbija się to na treści, w której niewiele jest akcji a dużo zwykłego, rutynowego przesłuchiwania i szukania świadków czy jakichkolwiek dowodów.

Może to nic takiego aczkolwiek odrobinę przeszkadzały mi nazwy własne w powieści. Pewnie tak samo miałby Włoch czytając polskie kryminały. Nazwiska bohaterów nie są problemem jednak często pojawiające się nazwy miejsc czy ulic zdawały mi się jakoś zbyteczne. Mimo wszystko przekonałem się do włoskiego kryminału, Valerio Varesi zachęcił mnie by poznać inne, nie tylko jego autorstwa powieści. I choć momentami mało tutaj typowej akcji, to same śledztwo jak i zakończenie powieści w jakimś stopniu to nadrabiają.


Minęło trochę czasu od ostatniej publikacji, powiem tylko, że miesiąc był ciężki, ale teraz będzie trochę czasu by to nadrobić :)

niedziela, 12 maja 2013

Arthur Conan Doyle - Pies Baskervillów

Pies Baskervillów
Arthur Conan Doyle
Wydawnictwo ALGO
244 strony


Była już podczas mej przygody z kryminałami kilkukrotnie Agatha Christie z Herkulesem Poirot, było też mnóstwo innych, polskich i zagranicznych, dobrych i słabszych powieści z morderstwem czy też zagadką kryminalną w tle. Czas przyszedł również na autora, którego twórczość określa się mianem klasyki. W końcu zmierzyłem się z Arthurem Conanem Doylem oraz jego Sherlockiem Holmesem. Detektyw pojawił się w 56 opowiadaniach i 4 książkach a "Pies Baskervillów" jest właśnie jedną z nich.

Tym razem Sherlock wraz z doktorem Watsonem szukać będą mordercy członków rodu Baskervillów, z którym to związane są straszne legendy. Według ludności małego miasteczka za zabójstwami stoi stwór nie z tego świata a w dniu śmierci sir Charlesa Baskervilla widziano wielką, podobną do psa bestię, z której paszczy zionął ogień. Nazwany Psem Baskervilów przyczyniał się do śmierci kilku pokoleń rodu, czy istnieje więc ryzyko, że ostatni z rodu, sir Henry, będzie musiał się z nią zmierzyć? Czy słynnemu Holmesowi i Watsonowi uda się odnaleźć jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie tych fantastycznych wydarzeń? I co najważniejsze, czy zdążą przed śmiercią kolejnych niewinnych ludzi?

To czy Doyle dodał do swojego kryminału wątek prawdziwie fantastyczny okazuje się dopiero pod koniec powieści. Przez cały czas podtrzymuje atmosferę napięcia i tajemnic związaną z bestią. Nawet jeśli trudno się jakoś przerazić to przyznać trzeba, że wątek ten nadaje powieści ciekawy, mroczny klimat. Uzupełnia go bardzo dobrze samo miejsce akcji. Ponure i spowite mgłą bagna mogą się okazać miejscem niebezpiecznym i strasznym, zwłaszcza w nocy. Oddziaływują też na wyobraźnię bohaterów, zdawając się potwierdzać pogłoski o potworze z piekła rodem.

Bardziej przyziemna część powieści wypada tu dobrze aczkolwiek większego szału czy niespodzianki nie ma. Watson i Holmes powoli i metodycznie zmierzają ku rozwiązaniu, po drodze napotykając wiele problemów i Doyle co jakiś czas podgrzewa atmosferę jakimś nowym odkryciem detektywa lub Watsona. Mamy tu dużo niewiadomych, które z czasem są wyjaśniane, pod koniec autor odkrywa też zagadkę morderstw rodu Baskervillów, lecz trudno tu mówić o jakimś większym zaskoczeniu.

Głównym narratorem w powieści jest pomocnik detektywa, doktor Watson, który za pomocą sprawozdań, listów czy wyciągów z pamiętnika przedstawia nam całą historię. To również on udaje się na samo miejsce akcji, podczas gdy Holmes zostaje w Londynie. Na początku byłem trochę zawiedziony, że podczas mojego pierwszego spotkania z Sherlockiem jego obowiązki przejmuje pomocnik, a on sam usuwa się w cień. Na szczęście po jakimś czasie wysuwa się z tego cienia, nadrabia zaległości w śledztwie i dodaje wiele od siebie.

Co tu więcej pisać. "Pies Baskervillów" jest kryminałem na dobrym poziomie, godnym polecenia nie tylko fanom gatunku. Na plus zdecydowanie zasługuje ciekawy klimat towarzyszący tytułowej bestii. Ciekawie prowadzona intryga kryminalna niweluje początkowe braki Holmesa w śledztwie. Pierwsza książka autorstwa Doyla i na pewno nie ostatnia, czuje się bowiem zachęcony by poznać inne śledztwa tego słynnego detektywa.

środa, 1 maja 2013

Podsumowanie kwietnia

Idzie weekend majowy, chciałem więc podsumować poprzedni miesiąc zanim zniknę w odmętach grillowego dymu.

Przeczytałem tylko 5 książek, podobnie jak poprzedniego miesiąca. Byłoby więcej, gdyby nie to, że od ok. 20.04, z różnych powodów nie przeczytałem za wiele. Daje to tylko 1321 stron, czyli słabo, chociaż jeśli podliczyć też strony z nieudanego spotkania z Keseyem i tego co teraz czytam, to wychodzi więcej niż w marcu :)

Najlepsza książka: Krew, pot i łzy - Carla Mori
Najgorsza książka: Zima mej duszy - Marcin Pągowski

Poza tym:
Niedokończone i nieprzyjemne spotkanie z Kenem Keseyem - Skrzynka demona
Pierwsze spotkanie z Andrzejem Pilipiukiem - Wampir z M-3
Krótkie acz ciekawe opowiadanie Krzysztofa Bieleckiego - Różne oblicza wszechmocy
Również pierwsze spotkanie z twórczością Arthura Conana Doyle'a - Pies Baskervillów - recenzja wkrótce

Zapowiedzi:
W.w. Pies Baskervillów
Z pustymi rękoma - Valerio Varesi
Literat - Agnieszka Pruska
Kolejne książki z biblioteki, trudno określić gatunek, może Ci którzy swym okiem tu dotarli coś zaproponują?:)

Miłego długiego weekendu:)

niedziela, 28 kwietnia 2013

Krzysztof Bielecki - Różne oblicza wszechmocy

Różne oblicza wszechmocy (Various Faces of Almightiness)
Krzysztof Bielecki
103 strony

Krzysztof Bielecki jest autorem 6 książek, z których 3 miałem okazję przeczytać. Sądzę więc, że mogę powiedzieć, że chociaż w jakiejś części znam styl jakim pisze. Kto czytał i pamięta same książki lub ich recenzje, wie, że ogniwem łączącym poszczególne pozycje jest to, że zadziwiają i zaskakują czytelnika. Pan Bielecki ma wyobraźnie i potrafi jej użyć, by stworzyć coś zupełnie oryginalnego lub rzucić nowe światło na istniejące już tematy. I tak właśnie jest z "Various Faces of Almightiness", czyli "Różnymi obliczami wszechmocy", które miałem, dzięki autorowi, okazję przeczytać.

O bohaterze opowiadania nie mamy zbyt dużo informacji, nie wiemy skąd pochodzi ani nawet jak się nazywa. Wiemy natomiast, już z samego opisu a potem również i z treści, że jest frajerem, życiowym nieudacznikiem. Nie potrafi dostrzec tego jak inni wykorzystują go za marne grosze. Pieniądze zarabia w kasynie, gdzie jak wiadomo bez ryzyka nie ma gry. I to właśnie podczas grania w ruletkę staje się coś niespodziewanego. Szóstka wypada trzy razy z rzędu a naszemu bohaterowi objawia się sam Szatan proponując spełnienie trzech życzeń. Jak to możliwe? I jakimi życzeniami uraczy go nasz nieudacznik?

"Różne oblicza wszechmocy" trudno ocenić jako książkę, bowiem jest to tylko 50-stronowe opowiadanie będące zapowiedzią większego zbioru opowiadań. Pochodzi z planowanego zbioru "I nagle wszystko się kończy", jest też pierwszym spotkaniem autora z międzynarodowym rynkiem wydawniczym(stąd tekst zarówno w języku polskim jak i angielskim). Z początku opowiadanie niczym się nie wyróżnia, poznajemy mężczyznę nieudacznika, grającego w reklamach i uprawiającego hazard dla pieniędzy. Szybko jednak tę krótką i średnio ciekawą biografię autor przerywa i robi to co umie najlepiej: zaskakuje czytelnika. Pojawia się Szatan i wszelkie pozory normalności opowiadania znikają, pojawiają się natomiast tytułowe oblicza wszechmocy związane z życzeniami i samym Diabłem.

Tym razem akcja nie jest aż tak dziwna jak w poprzednich książkach, opisałbym ją raczej jako zdumiewającą. Okazuje się, że można odświeżyć nawet tak oklepane tematy jak spełnianie trzech życzeń bez robienia z tego totalnej klapy. Opowiadanie kończy się z uśmiechem na ustach wynikającym z ostatnich, wyjaśniających co nieco i zaskakujących stron. "Różne oblicza wszechmocy" są bardzo ciekawą opowieścią, jednak nie wiem czy zdecydowałbym się na jej kupno. Jest bardzo krótka, akcja co prawda rozkręca się szybko, jednak jeszcze szybciej wszystko się kończy. Sam wolałbym poczekać na zbiór "I nagle wszystko się kończy" i to tam, wraz z innymi opowiadaniami ją przeczytać.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję autorowi. 

Inne książki autora:

środa, 24 kwietnia 2013

Marcin Pągowski - Zima mej duszy

Zima mej duszy
Marcin Pągowski
Fabryka Słów
328 stron


Każdy chyba ma w swojej prywatnej biblioteczce książki, które stoją i czekają by je przeczytać. Postanowiłem zmniejszyć liczbę takich pozycji u siebie a przy okazji przybliżyć sobie coś z gatunku fantasy. Wybór padł na "Zimę mej duszy", debiut Marcina Pągowskiego. Jakie były moje odczucia?

Książka składa się z 3 rozciągniętych w czasie opowieści o Hedaardzie, biegle władającym mieczem najemniku oraz krótkiego Appendix, dodatku obejmującego wyciągi z różnych ksiąg ze świata powieści. Heedard będzie musiał zmierzyć się z trudami zdrady i specyficznej miłości, stanie również w szranki z zarówno cielesnymi jak i fantastycznymi wrogami.

Tytułowe opowiadanie osadzone jest w czasie święta Saamhayne i ma czytelnikowi do zaoferowania pełne intryg wątki miłosne, oraz wydarzenia wiążące się z nocą, podczas której duchy zmarłych zstępują na ziemię. Pojawiają się postacie fantastyczne, są nawet ogary piekieł i stojąca gdzieś z boku czarna magia. Dużo wątków przeplata się ze sobą, jednak żaden nie wybija się jakoś na przód. Bohaterowie z powodu mogących wałęsać się po okolicy duchów przez zdecydowaną większość opowiadania siedzą w knajpie. Tutaj również poznajemy dosyć ciekawą przeszłość głównego bohatera, jednak nie zmienia ona faktu, że resztę czyta się z niezbyt dużym zainteresowaniem.

Lepsze pod tym względem wydaje się ostatnie opowiadanie, Cena Ułudy. Śmierć poborcy podatkowego oraz inne, niejasne z początku przyczyny sprowadzają Hedaarda do małej położonej z dala od jakichkolwiek większych miast wioseczki. To to opowiadanie oferuje najwięcej akcji, tajemnic i zaskakujących niespodzianek. W okolicach wioski grasuje bowiem strzyga, mieszkańcy wioski widocznie coś ukrywają a do sąsiednich osad ludzie wręcz boją się chodzić.

Audovera, krótki i raczej średnio ciekawy przerywnik pomiędzy wspomnianymi już opowiadaniami od razu wypada z pamięci i trudno po jakimś czasie stwierdzić o czym był. Zakończenie powieści to zbiór różnych, nie mających z bohaterem czy resztą opowiadań nic wspólnego, artykułów, które w całości wydają się wręcz zbędne. Tylko jedna z czterech opowieści potrafi naprawdę przyciągnąć uwagę, resztę czyta się bez jakiegoś większego entuzjazmu czy napięcia, co smuci biorąc pod uwagę że momentami dzieje się sporo różnych rzeczy i mogło być o wiele bardziej ciekawie.

Bohaterowie w powieści odchodzą jakby na drugi plan. Trudno ich polubić czy nawet sobie wyobrazić. W postaci Hedaarda najciekawsza jest jego przeszłość, związana bezpośrednio ze Stwórcą. Nie żywi on do nikogo żadnych uczuć, jest zimny i nienaturalny. Bardzo dobrze natomiast posługuje się bronią. Jest tak świetny, że nie ma sobie równych i bez problemu sam radzi sobie z kilkoma przeciwnikami. Brzmi trochę nierealnie, czyż nie?

Język powieści jest barwny acz nieskomplikowany. Archaizmy nadają powieści klimatu lecz nie pojawiają się na szczęście co drugie słowo, wszystko jest dobrze usytuowane i ze zrozumieniem treści nie ma żadnych problemów. Nie przypominam sobie również bym zauważył jakieś błędy.

Nie wiem skąd wzięła się "Zima mej duszy" na półce z innymi książkami, wiem jednak, że nie oferuje ona niczego specjalnego. Część jej jest przyzwoita, część natomiast średnia i nudna. Jeśli chcecie spróbować sami to proszę jednak jeśli oczekujecie dobrego polskiego fantasy to możecie się zawieść.


sobota, 20 kwietnia 2013

Nierecenzja - Ken Kesey - Skrzynka Demona

Kilka lat temu przeczytałem "Lot nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya i do tej pory pamiętam, że wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Narkotyczny styl autora idealnie wpasował się w klimat szpitala psychiatrycznego tworząc powieść, którą bez wahania można nazwać klasyką.
Nie o niej jednak chciałem pisać a o innej książce Keseya. Gdy dojrzałem "Skrzynkę demona" w bibliotece, od razu po nią sięgnąłem mając w pamięci świetny "Lot..." tego autora.

Od razu zaznaczam, że nie przeczytałem całej książki, skończyłem po 250 stronach(na 445) . Dlatego też będzie to raczej mała opinia a nie recenzja. Dotychczas bardzo rzadko rezygnowałem z lektury w połowie, jednak tym razem jakoś nie mogłem dotrwać do końca. Nie wiem czy to ze mną coś nie tak i coraz mnie rzeczy mnie satysfakcjonuje, bowiem oceny, które widziałem w internecie były raczej dobre i pozytywne.

Mamy tutaj zbiór kilkunastu opowiadań mających wspólnego bohatera, Devlina Deboree. Ich akcja dzieje się w różnych miejscach, raz jest to Meksyk, raz Egipt, innym razem domostwo Deboree. Nie mogłem się tu jednak odnaleźć, było jakieś takie zagmatwanie i chaos. Nie wiedziałem jak bohater znalazł się w konkretnym miejscu czy sytuacji. Z wszystkich opowiadań, które przeczytałem zanim zrezygnowałem, 2 były momentami ciekawe, przy reszcie po prostu się nudziłem. Trudno mi również cokolwiek powiedzieć o samym bohaterze, nie zbliżyłem się do niego, nie miałem też okazji polubić. Wszystko to sprawiało, że "Skrzynkę demona" czytało się długo i ciężko.

Nie mam prawa oceniać książki, bo nie przeczytałem jej do końca. Była to jednak dla mnie porażka, powieść z serii "Biblioteka mistrzów" okazała się klapą, przez którą nie udało mi się przebrnąć, nawet jeśli autorem był "mistrz", Ken Kesey. Pamiętając o tym, że czytanie przede wszystkim ma być przyjemnością, a w tym wypadku tak nie było, postanowiłem zwrócić ją bibliotece.
 

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Carla Mori - Krew, pot i łzy

Krew, pot i łzy
Carla Mori
Wydawnictwo Oficynka
310 stron


Gdy Pani prokurator Zuzanna Bachleda zostaje wezwana do śmierci dwojga kochanków w hotelu nie przewiduje nic poza nudną rutynową sprawą. Sprawa komplikuje się jednak gdy przyczyną śmierci okazuje się nieprawdopodobne wręcz wykrwawienie a w krótkim czasie w równie dziwnych okolicznościach giną kolejne osoby. Co łączy parę kochanków, młodego geja i starszą pobożną kobietę? Co z tym wszystkim mają wspólnego wysłannicy kościoła? Czy to już koniec śmierci niewinnych ludzi, czy też jest to początek jakiegoś większego i chorego dzieła? W jak dużej niewiedzy żyją katolicy na całym świecie? Jakie kłamstwa ukrywają się za złotymi drzwiami świątyń i kościołów? Mnóstwo pytań, jednak bez obaw. Prokurator Bachleda wraz ze swoją przyjaciółką, redaktorką Klarą Wąsowską w poszukiwaniu odpowiedzi zgłębią naprawdę niebezpieczne i pełne tajemnic odmęty Częstochowy.

Krew, pot i łzy to debiut Carly Mori i to debiut udany! Autorka w bardzo ciekawy sposób połączyła śmierć tych kilku osób z wątkiem strasznego wręcz spisku w Kościele katolickim. Trochę się obawiałem wątków fantastycznych związanych z Szatanem mającym, według opisu na okładce, rządzić Kościołem. Na szczęście wszystkie tego typu wątki są dobrze przemyślane, żeby nie powiedzieć prawdopodobne. Fani teorii spiskowych podobnych do tych z powieści Dana Browna nie będą zawiedzeni.

Głównymi bohaterkami powieści są dwie silne kobiety, które poza tym śledztwem borykają się z własnymi problemami. Samotnej Klarze zbliża się termin porodu a sprawy sercowe pozostawiają wiele do życzenia. Zuzanna nie wyrabiając w pracy sięga po alkohol. Obie jednak nie poddają się swoim słabościom i bardzo dobrze pasują do swej roli w książce. Nie wyobrażam sobie na ich miejscu mężczyzn(choć Ci też się pojawiają) czy kogoś innego. Odbiegając od głównych bohaterów, warto zwrócić też uwagę na przedstawienie pobożnych staruszek, które urządzają istny wyścig zbrojeń w kategorii swej pobożności.

Choć powieść jest bardzo wciągająca to niestety jest też momentami przewidywalna. Bohaterowie z trudem szukają powiązań między konkretnymi zabójstwami, mimo że te w niektórych momentach naprawdę łatwo znaleźć. Kojarzący fakty czytelnik bez trudu je odnajdzie. Na szczęście sytuacji takich nie jest przesadnie dużo, głównie jest to początek śledztwa. Są też szczegóły i dowody, których nie sposób połączyć, lub których na pierwszy rzut oka nie widać i to dla nich warto tą książkę przeczytać. Krwawy i brutalny finał tej historii wręcz zapiera dech w piersiach. Całość powieści wciąga ale to jej świetne zakończenie rzuca czytelnika na kolana. I choć wcześniej nie ma za wiele elementów horroru to zwieńczenie tej historii na pewno to nadrabia. Szkoda tylko, że nie czuć za bardzo klimatu grozy.

Kościół katolicki jest tu ukazany w zdecydowanie negatywnym i mogącym wywołać oburzenie wielu wierzących świetle. Autorka wykazała się nie lada odwagą pisząc tak kontrowersyjne rzeczy, bo choć jest to fikcja literacka(miejmy nadzieję) to w naszym prokatolickim kraju niektórzy mogą potraktować to nawet jako obrazę religii. Przedstawiciele kościoła na usługach szatana, za nic mający celibat i inne przekazania, korupcja i pedofilia, w końcu chęć sprowadzenia na Ziemię Antychrysta, syna Szatana, przyznać trzeba, że nie są to tematy delikatne. Według mnie jednak wizja ta świetnie nadała się by oprzeć na niej fabułę powieści.

Krew, pot i łzy to powieść zdecydowanie warta przeczytania i polecenia. Carla Mori stworzyła naprawdę ciekawą książkę, która mimo swoich małych wad i tak wciąga czytelnika. Udane i odważne połączenie wątków kryminalnych, fantastycznych i religijnych, na pewno godne polecenia.


Za możliwość zrecenzowania tej książki bardzo gorąco dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

środa, 10 kwietnia 2013

Wampiry po polsku

Wampir z M-3
Andrzej Pilipiuk
Fabryka Słów
310 stron


Jedna z najbardziej znanych powieści o wampirach: Drakula Brama Stokera po raz pierwszy wydana została ponad 100 lat temu, dokładniej w 1897r. Od tamtego czasu powstało wiele książek i filmów inspirowanych utworem Stokera jak i samą tematyką wampiryzmu. Zmieniało się również postrzeganie tych niegdyś strasznych, przerażających wręcz istot, tak, że dziś stały się one nawet idolami i bożyszczami nastolatek. Wampir z M-3 Andrzeja Pilipiuka również o nich opowiada, jest tu jednak coś z czym nie spotkałem się wcześniej*: akcja umiejscowiona jest w Polsce a konkretnie w Warszawie w czasach PRL-u.

Gosia Brona, główna bohaterka powieści, byłaby normalną nastolatką, jakich w Warszawie nie mało. Byłaby, gdyby nie fakt, że nie żyje. Dziewczyna targana wściekłością na chłopaka popełnia samobójstwo, a po jakimś czasie budzi się w trumnie w rodzinnym grobowcu. Wkrótce na swej drodze spotyka ślusarza Marka, który uświadamia jej, że nie nastała żadna pomyłka lekarzy a Gosia jest po prostu wampirem, tak samo jak on. Zszokowana próbuje jakoś się przystosować, jednak "być wampirem w PRL to nie przelewki" o czym już wkrótce się dowie.

Na całość powieści składają się poukładane chronologicznie opowiadania, w których Gosia mierzy się z różnymi problemami czy wyzwaniami, począwszy od poszukiwania starej i legendarnej księgi, poprzez próbę rozwiązania zagadki Czarnej Wołgi aż po pomoc w ucieczce mumii. Rozdziały nie są zbyt długie a akcja w nich jest zazwyczaj szybka i dynamiczna, co nie pozwala się nudzić. Akcja powieści osadzona jest w czasach PRL-u, co daje możliwość stworzenia wielu różnych historii i wydarzeń z tym okresem związanych. Co rzuca się w oczy to nieustanne kombinatorstwo obywateli. Partia, ubecy, wszyscy próbują uszczknąć coś dla siebie przy każdej możliwej okazji. Pilipiuk wykorzystał moim zdaniem ten potencjał, kreując wiele zabawnych i ciekawych historii.

Kilka słów o samych wampirach... Zdecydowanie nie są to krwiożercze bestie rodem z horrorów. Nie są to też na szczęście przesłodkie istoty podobne do tych z sagi Zmierzch. Gosia jak i inne warszawskie wampiry nie muszą już jeść ani oddychać. Do egzystowania potrzebna jest im tylko od czasu do czasu wysysana krew, trudno więc powiedzieć, by instynkt i żądza krwi przejmowała władzę nad ich świadomością. Główna bohaterka wciąż myśli i zachowuje się jak nastolatka, z tą tylko różnicą, że jest nie ma cienia, nie widać jej w lustrze i od czasami wysysa komuś krew.

Na kartach powieści znaleźć można nawiązania do postaci takich jak Pan Samochodzik, Van Helsing, znany z innych powieści Pilipiuka Jakub Wędrowycz czy nawet Edward Cullen z popularnej sagi Stephanie Meyer. Ponadto znajdziemy tu ciekawostki takie jak legenda o Czarnej Wołdze czy też o mrocznej księdze jaką jest Necronomicon. Wszystko to odpowiednio urozmaica akcję.

Wampir z M-3 na pewno nie jest książką złą, trudno jednak stwierdzić by była wybitna, z rodzaju tych, które wręcz trzeba przeczytać. Nie łatwo jest wymyślić coś nowego i dobrego w tym temacie. Jest to po prostu dosyć ciekawie napisana opowieść o wampirach buszujących po warszawskich ulicach. Można się wciągnąć, można się momentami uśmiechnąć czy zaśmiać. Taka polska, okraszona humorem odpowiedź na Zmierzch.


*Nie przeczę, że były już takie książki, żeby nie było.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Robert Muchamore - Republika

Republika
Robert Muchamore
Wydawnictwo Egmont
12 godzin

Motyw tajnych agentów jest chyba każdemu bardzo dobrze znany, powstało bowiem mnóstwo powieści i filmów na ten temat a postacie takie jak James Bond czy Jason Bourne... cóż, kto ich nie kojarzy? Jednym z autorów, którzy w ostatnich latach podjęli się tego tematu jest Robert Muchamore. Jest jednak coś, co zdecydowanie odróżnia jego powieści z cyklu "Cherub" od innych tego typu książek. Bohaterami nie są bowiem dorośli, wyspecjalizowani agenci a z pozoru niewinne, niedoświadczone dzieci. "Republika" jest 13 już częścią serii, na szczęście nieznajomość poprzednich części nie odbija się nijak na przyjemności czytania.

Ryan jest świeżo wyszkolonym przez Cheruba 12-latkiem, który wręcz nie może doczekać się swojej pierwszej misji. Nie musi jednak długo czekać, wkrótce dostaje zadanie którego celem jest wnuk szefowej gangu przemytników ludzi, Ireny Aramow. Ma się z nim zaprzyjaźnić i wyciągnąć z niego informacje na temat przestępczej rodziny z Kirgistanu.
Poznajemy również Fu Ning, jedenastoletnią córkę przemytnika żywego towaru z Chin, który właśnie został aresztowany. Ning z matką, ścigani przez policję oraz mafię z Leonidem Aramowem na czele muszą jak najszybciej opuścić kraj i znaleźć azyl, jednak nie jest to wcale takie proste.

Fabuła w powieści pędzi naprawdę szybko, jest ciekawa i pełna zaskakujących zwrotów akcji, które dostarczają mocnych wrażeń. Historie agenta Cheruba i młodej Chinki opowiadane są równolegle i już po jakimś czasie autor odkrywa to co łączy tak różne i oddalone od siebie postacie. Dodanie drugiej bohaterki jest bardzo dobrym zabiegiem, cierpiąca i próbująca uciec od oprawców Ning urozmaica całą opowieść. Niestety przyznać muszę, że choć na brak wrażeń narzekać nie mogłem, to książka nie wciągnęła mnie aż tak mocno jak bym tego pragnął. Miejscami jest ona przewidywalna, miałem też wrażenie, że autor zapomniał o pewnym wątku by wrócić do niego dopiero pod koniec.

Tłem do wyczynów młodych agentów są przestępcze procedery takie jak handel żywym towarem i przemyt ludzi, najczęściej taniej siły roboczej. Wiąże się to z pewną dozą brutalności i wulgarności. Autor ukazuje gorszą część otaczającego nas świata i ludzi,w związku z czym obecna jest tu przemoc oraz szeroko pojęte zło. Ponadto wrogowie bohaterów potrafią być naprawdę bezduszni. Jak na książkę, w której akcja ma odgrywać główną rolę zepsuty świat i ludzie wydają się świetni, jednak jeśli spojrzymy na "Republikę" jak na książkę dla nastolatków czy dzieci powyżej 12 lat, to może być to zbyt wiele.

Nie czytałem poprzednich części, trudno mi więc określić jak to jest z realizmem w tej serii, jednak w wyczyny kilkunastoletnich dzieciaków po prostu trudno uwierzyć. Zazwyczaj jest to do przełknięcia i nie stwarza problemów, ot, taka fikcja literacka. Są też niestety sytuacje, które wydają się po prostu śmieszne, żeby nie powiedzieć głupie.

Nie wszystko jest tu na końcu rozwiązane. Ryan wykonał cel, zaprzyjaźnił się z celem, jednak spodziewałem się czegoś więcej. Okazało się, że losy tego agenta są kontynuowane w kolejnej książce. Nie odczuwam jednak potrzeby jej pilnego zgłębienia, nie czuje żadnego niedosytu. Lektura powieści była miła, ale nie na tyle wciągająca bym musiał poznać dalsze losy wychowanka Cheruba.

Adam Szyszkowski dobrze sprawuje się w roli lektora. Wciela się w poszczególnych bohaterów odpowiednio intonując i zmieniając akcent, tak, że nie ma problemu z rozpoznaniem kto w danej chwili rozmawia. "Republika" to 12 godzin ciekawej i pełnej akcji historii, którą polecić mogę chyba każdemu kto lubi agentów i dobre wrażenia podparte lekką dozą brutalności, pod wyjątkiem, że nie będzie mu przeszkadzać młody wiek głównych bohaterów.

Książkę otrzymałem od serwisu nakanapie.pl za co bardzo gorąco dziękuję:)
 

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Podsumowanie marca

Święta, za oknami śnieg, w telewizji Kevin sam w Nowym Jorku. Czego chcieć więcej?

Marzec był jak dla mnie dosyć dobrym miesiącem. Nie jest to jakiś wielki wynik ale przeczytałem 5 książek, co daje ok. 1500 stron. Ponadto przesłuchałem 1 audiobooka, co było raczej nowym doświadczeniem.

Najlepsza książka: Pink Floyd: Prędzej świnie zaczną latać - Mark Blake

Najsłabsza książka: Wódka, seks i nikotyna - Martini

Poza tym:
Pan Przypadek i trzynastka - Jacek Getner
Wesele - Stanisław Wyspiański - jedna z niewielu lektur, które ostatnimi czasy przeczytałem, recenzji raczej nie będzie.
Kanalia - Paweł Pollak
Republika - Robert Muchamore - recenzja wkrótce.

Książki przeróżne, może oznacza to mały odskok od kryminałów? Kto wie.

Zapowiedzi:
Carla Moni - Krew, pot i łzy - Czekam na przesyłkę
Andrzej Pilipiuk - Wampir z M-3
Ken Kesey - Skrzynka demona

Czytaliście któreś z książek przeczytanych lub zapowiedzi? Jak wasze wrażenia?

poniedziałek, 25 marca 2013

Paweł Pollak - Kanalia

Kanalia
Paweł Pollak
Wydawnictwo Oficynka
400 stron

Dawno już przełamałem w sobie opory, jeśli w ogóle takie miałem, co do polskiej literatury kryminalnej. Rodzimi autorzy nie odstają niczym od tych zagranicznych a ich powieści są równie dobre. Bardzo się więc ucieszyłem z możliwości przeczytania "Kanalii", będącej debiutem Pawła Pollaka. Do tej pory czytałem tylko "gdzie mól i rdza" tego autora, z chęcią więc przyswoiłem wydanie drugie jego pierwszej książki. Czy byłem równie zadowolony, czy też debiut okazał się gorszy, mniej dopracowany?

W krótkim czasie policja odkrywa trzy, z pozoru nie łączące się morderstwa. Znaleziona w rzece młoda kobieta z raną postrzałową głowy. Młody narkoman znaleziony w piwnicy. Strasznie okaleczona i torturowana we własnym mieszkaniu kobieta. Trzy różne morderstwa, każde popełnione z innych motywów. Co więc mogą mieć ze sobą wspólnego? Inspektor Markowski, komisarz Senik oraz nowy w policji aspirant Lepka rozpoczynają śledztwo, okazuje się jednak, że wcale nie będzie tak łatwo.

Wydawałoby się, że nie ma tu nic nadzwyczajnego, kilka trupów i trudne śledztwo. Może i tak jest, nie zmienia to jednak faktu, że jest to ciekawe i wciągające śledztwo. Zagadka jest naprawdę dobrze przemyślana, autor odkrywa powoli karty prowadzące do morderców. Dla mnie jednak ważniejszą częścią było same zakończenie powieści, zaskakujacy i nie pozostawiający wątpliwości finał.

Chyba najdłuższe wytłumaczenie motywu zabójstwa jakie kiedykolwiek czytałem. Zbyt długie wyjaśnienia zazwyczaj bywają nudne jednak nie tutaj. Przedstawienie motywu zajmuje kilkadziesiąt stron i wygląda niczym jedna historia w drugiej, tyle tylko że bardzo dobrze wpasowana i idealnie uzupełniająca fabułe tej pierwszej. Gdy już dojdzie się do tego momentu, to czyta się do samego końca. Co prawda co jakiś czas pojawiają się w książce nawiązania do tego ostatecznego wyjaśnienia, jednak nie sposób powiązać ich z jakimkolwiek bohaterem czy sytuacją dopóki nie pozwoli nam na to autor.

"Kanalia" porusza problemy takie jak prostytucja, narkomania a nawet, co wydawałoby się niezbyt pasuje, nieszczęśliwa miłość. Pokazuje też jak przeszłość wpływa na życie człowieka, jak problemy i cierpienia z młodości oddziałują na dalsze jego losy. Książka emanuje emocjami takimi jak nienawiść czy chęć zemsty. Wszystko to zaskakująco dobrze się łączy, autor znajduje tyle miejsca ile akurat trzeba dla emocji, śledztwa, problemów czy nawet humoru.

Książka przedstawia też zderzenie się nowego, młodego policjanta z brutalną rzeczywistością związaną z tą pracą. Aspirant Lepka przekonuje się, że nawet jego kumple po fachu nie są tacy święci jakby się wydawało. Wypełniony ideami naprawiania świata musi stawić czoła biurokracji i nieprawidłowościom jakie spotkają go podczas pracy w policji. Jest on wręcz kontrastową postacią dla dowodzącego sprawą, pełnego doświadczenia inspektora Markowskiego. Lata pracy zrobiły z niego gburowatego i schematycznie działającego policjanta, chcącego jak najszybciej zamykać sprawy. A czy oskarżony na pewno jest winny? Kogo to obchodzi skoro śledztwo zamknięte.

Oczekiwałem od "Kanalii" dobrego, wciągającego kryminału i nie zawiodłem się. Ciekawa, niemożliwa do odgadnięcia zagadka trzech zbrodni, interesujący bohaterowie i szokujący w pewnych momentach motyw nienawiści i nieszczęśliwej miłości. 

Za możliwość zrecenzowania tej książki bardzo gorąco dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

środa, 20 marca 2013

Martini - Wódka, seks i nikotyna

Martini
Wódka,seks i nikotyna
112 stron


W ostatnim czasie za sprawą dość kontrowersyjnych książek opowiadających o Greyu na polskim rynku pojawiło się pełno mniej lub bardziej do nich podobnych erotyków. Zazwyczaj nie sięgam po książki o takiej tematyce jednak czasem trzeba spróbować czegoś nowego. Postanowiłem się przełamać gdy dostałem propozycję przeczytania pozycji, która miała być właśnie krótką powieścią erotyczną. "Wódka ,seks i nikotyna" jest drugą po "Dialogu z duszą przy papierosie" powieścią autorstwa Martini, czyli ukrywającego się pod tym pseudonimem Marcina Piędla.

Fabuła nie jest jakoś szczególnie skomplikowana czy zakręcona. Poznajemy Oliwiera, młodego mężczyznę żyjącego za pieniądze matki pracującej za granicą. Poznajemy również jego losy na przełomie kilku dni. Z pewnością jednak nie można powiedzieć by było to dni nudne lub pełne rutyny czy monotonii. Oliwier nie pracuje i korzysta z życia jak najmocniej się da. W tym przypadku oznacza to między innymi nadużywanie zawartych w tytule przyjemności oraz częste łączenie jednego z drugim.

Przez cały czas miałem nadzieję, że znajdę tu w końcu coś poza ciągłymi opisami libacji alkoholowych, seksu z przypadkowymi osobami i brania narkotyków. Pojawiają się jednak tylko dwa małe wątki. Ciekawie zapowiadająca się lecz później ominięta historia tajemniczego tatuażu na ciele Oliwiera oraz poznanie swej przyszłości. Drugi wątek powiązany jest po części z raczej dobrym, acz niezbyt zaskakującym zakończeniem powieści. Można tą słabo rozwinięta fabułę uznać za swego rodzaju "odejście od utartych schematów" o którym pisze sam autor we wstępie.

Jako, że książka została mi przedstawiona przede wszystkim jako erotyk to nie sposób nie wtrącić jeszcze jednego cytatu ze wstępu: Sceny erotyczne opisane w utworze nie mają stymulować Twojej wyobraźni, tylko znaleźć choć odrobinę miejsca dla innego gatunku i kunsztu literackiego. Nie wiem co to za inny gatunek i kunszt literacki, przyznaję jednak racje , że sceny te nie pobudzają zbytnio wyobraźni czytelnika. Nie znajdziemy tu miłości zmysłowej ani towarzyszących jej uczuć. Miłość w tej powieści oznacza tylko i wyłącznie seks. Przy czym trzeba powiedzieć, że jest to seks wulgarny i brutalny, momentami wywołujący nawet niesmak.

Głównego bohatera raczej nie da się polubić. Nie musi pracować, obija się, wolny czas przeznacza na alkohol, dragi i seks. Jest zdecydowaną przeciwnością wzoru do naśladowania. Oliwier to człowiek świadomie niszczący siebie, inaczej takiego zachowania nie umiem nazwać. Jest on niestety odzwierciedleniem coraz większej ilości młodych ludzi, którzy gdzieś zatracili odpowiednie wartości. Możliwe, że taki właśnie był zamysł: postawa Oliwiera odpycha i zniechęca do prowadzenia takiego życia. Zaskakująca jest jednak jego kondycja. Mężczyzna, który każdy kolejny dzień rozpoczyna od pozbywania się kaca tylko po to by w następnych godzinach znów pić lub brać. Skąd na takie coś siły?

"Wódkę, seks i nikotynę" czytałem w przedpremierowej wersji, nie mogę więc czepiać się pojawiających się głównie interpunkcyjnych błędów. Wiem jednak, że ta krótka(tylko 112 stron) powieść erotyczna na pewno nie jest dla wszystkich. Jeśli nie lubicie ostrych scen i nie macie mocnych nerwów to raczej po nią nie sięgajcie. Jeśli jednak chcecie spróbować czegoś innego, alternatywą do przesłodzonych erotyków może być właśnie ta książka

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi.

czwartek, 14 marca 2013

Jacek Getner - Pan Przypadek i trzynastka

Pan Przypadek i trzynastka
Jacek Getner
Wydawnictwo Poligraf
202 strony

 
Jeśli chodzi o serie powieści z detektywami w roli głównej to najbardziej znanymi są chyba te o Sherlocku Holmesie, Herkulesie Poirot i Williamie Murdochu. Trudno mi natomiast wymienić z biegu postać jakiegoś detektywa polaka. Nie twierdzę, że takich nie ma, może po prostu nie pamiętam jednak takich "porządnych" serii u nas chyba brakuje. Okazuje się, że na rodzimym rynku pojawić się ma właśnie to czego mi brakuje. Pan Przypadek i trzynastka to powieść Jacka Getnera oraz pierwsza odsłona 14-częściowej!(tak można przeczytać na okładce) serii o tytułowym Jacku Przypadku. Nie mam pojęcia skąd aż tak dalekosiężne plany i wybieganie w przyszłość, wiem jednak,że jeśli kolejne części się ukażą, to będę chciał je przeczytać.

Jacek Przypadek jest młodym mężczyzną, któremu nie przyszła by do głowy myśl by zostać detektywem. Chce korzystać z życia i dobrze się bawić, nie wykluczając częstych, acz krótkich kontaktów z kobietami. Jednak gdy z domu jego miłej i starszej sąsiadki znikają cenne obrazy, to właśnie jemu owa sąsiadka, Irmina Bamber, powierza odnalezienie złodzieja i jej drogocennych malowideł. Czy spostrzegawczość Przypadka oraz fakt, że "ludzie są banalnie przewidywalni"* wystarczą by udało się rozwiązać tę zagadkę? Detektywowi-amatorowi przyjdzie również stanąć przed misją odnalezienia skarbu w domu jednego ze znajomych Pani Irminy oraz stanąć naprzeciw sławnego, mającego szerokie znajomości autora, by udowodnić mu kradzież czyjejś sztuki.

Całość powieści składa się z trzech rozdziałów, które łączy to samo miejsce akcji i bohaterowie. Są to bowiem kolejne sprawy Przypadka, detektywa amatora. Bardzo fajnie i szybko się to czyta, książka wciąga i to bardzo. Przyznać jednak muszę, że nie ma raczej żadnych innowacji ani czegoś czego jeszcze by nie było w tego typu powieściach. O ile Dajcie mi jednego z was tego autora zaskoczyło mnie totalnie, to tutaj takiego efektu raczej nie było. Również same zagadki choć ciekawe, okazują się odrobinę przewidywalne. Na szczęście nie zmienia to faktu, że lektura jest bardzo przyjemna a Pan Przypadek i trzynastka stoi na dobrym poziomie. Jest również coś w rodzaju wątku miłosnego i to intrygującego bowiem nie zawsze chodzi o samo uczucie. Wszystko tutaj ciekawie się komponuje: detektywistyczne początki Przypadka, jego zażyłości z kobietami, przygody Młodego Boga Seksu i inne sytuacje.

Spotykamy tu naprawdę przeróżnych bohaterów. Sam Jacek Przypadek jak to wynika z opisu na okładce, łączy w sobie Sherlocka Holmesa, porucznika Borewicza i doktora House'a. W pewnej części jest to prawda, jest to bardzo spostrzegawczy, momentami odrobinę irytujący innych człowiek, którego jednak nie sposób nie lubić. I choć to on jest głównym bohaterem, to są tu też inne równie interesujące postacie jak np. wywołujący uśmiech na twarzy czytelnika Młody Bóg Seksu, zbyt pewny co do swej atrakcyjności przyjaciel Przypadka. Zabawną postacią okazuje się również przedstawiciel policji, podkomisarz Łoś. Gdy jednak jesteśmy przy bohaterach nie sposób nie wspomnieć o irytującym nawyku Pani Irminy do kończenia wypowiedzi często nijak pasującym słowem "bezwarunkowo".

Pan Przypadek i trzynastka jest jak dla mnie całkiem dobrym zwiastunem kolejnych części tej detektywistycznej serii. Może i posiada kilka niedociągnięć, jednak zapewniam, że czas z nią spędzony będzie na pewno przyjemny. Dzięki różnym osobowościom będzie to również dobra zabawa.

*Słowa samego bohatera

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi, Panu Jackowi Getnerowi. 

Baza recenzji Syndykatu ZwB

piątek, 8 marca 2013

Mark Blake - Pink Floyd: Prędzej świnie zaczną latać

Pink Floyd: Prędzej świnie zaczną latać
Mark Blake
Wydawnictwo SQN
544 stron + 16 stron wkładki zdjęciowej


Czasem ludzie żałują, że nie urodzili się kilkadziesiąt lub kilkanaście lat wcześniej. W jakiejś części i Ja, mimo dobrodziejstw nowoczesności, momentami chciałbym urodzić się wcześniej, lub chociaż móc przenieść się w czasie. Najczęściej dzieje się tak chyba z powodu muzyki. Nie ukrywam, że choć słucham różnych gatunków to akurat obecna muzyka popularna nie bardzo przypada mi do gustu. Ostatnio w lekko melancholijny nastrój wprowadziła mnie książka Marka Blake'a, "Pink Floyd: Prędzej świnie zaczną latać" będąca biografią tegoż zespołu. Gdy się urodziłem zespół działał w już niepełnym składzie, ominęła mnie niestety era takiego typu muzyki. Teraz jednak moje żale odchodzą na bok, bowiem chciałbym przedstawić wam tą bardzo dobrą powieść.

Pink Floyd kojarzy chyba każdy. Kto bowiem nie słyszał piosenek takich jak Another Brick in the Wall, Wish You Were Here czy Comfortably Numb. Zespół wciąż jest znany i sławny a piosenki są ponadczasowe i wciąż aktualne. Pink Floyd założony został w 1965r. Cambridge przez Rogera Watersa, Richarda Wrighta i Nicka Masona. Dopiero później dołączył do nich wokalista Syd Barret, jednak 3 lata później z powodu problemów psychicznych oraz narkotyków został usunięty z zespołu a jego miejsce zajął gitarzysta David Gilmour. W 1985r zespół opuścił Roger Waters a w 2008r zmarł Richard Wright.

"Pink Floyd: Prędzej świnie zaczną latać" jest biografią, ma więc przedstawić czyjeś życie. W tym przypadku autor ukazuje nam od początku do końca życie każdego z członków Pink Floyd. Przedstawia zarówno życie prywatne każdego z osobna jak i wszystkich razem tworzących całość zespołu. Zachowując chronologię Mark Blake opisuje kilkadziesiąt lat, od dzieciństwa w Cambridge, poprzez pełne buntu i narkotycznych odjazdów dojrzewanie oraz początki działania zespołu aż po "erę gorzkich konfliktów", które ostatecznie podzieliły zespół. Trochę się zmartwiłem na początku, że będzie to sztywna książka, bowiem przedstawienie muzyków, ich rodziny i otoczenia było, choć raczej konieczne, nie aż tak interesujące, niczym z encyklopedii wyjęte. Potem robi się lepiej, wkraczamy bowiem w czasy młodości i początków muzycznych przygód późniejszych Floydów. Bardzo dobrze czyta się o tych wzlotach i upadkach związanych z wydawanymi płytami oraz granymi koncertami. Równie interesująco(o ile w tym przypadku nie jest to złe słowo) przedstawione są późniejsze czasy podziałów i kłótni w zespole, prowadzących do późniejszego rozłamu, procesów sądowych i nieprzyjemności. Te ciągłe nieporozumienia, współzawodnictwo i walki między członkami zespołu są rzeczą zdecydowanie smutną i tak też czytelnik może się poczuć to czytając.

Ważnym punktem powieści są właśnie wyżej wymienione problemy członków zespołu. W Pink Floyd chyba nigdy przez dłuższy czas nie było dobrze. Mark Blake dokładnie przedstawia postać Syda Barreta, nie tylko jego życie i pracę w zespole, lecz również na tyle na ile było to możliwe przy małej ilości jakichkolwiek informacji, jego losy po odejściu. I muszę przyznać, że choć cała książka wypełniona jest w pewien sposób emocjami, to właśnie przy postaci Barreta najbardziej było to odczuwalne, jego historia porusza czytelnika. Nie zdawałem sobie sprawy jak ciężkie, dziwne i szokujące były jego przeżycia. Teraz już to wiem.

To co rzuca się w oczy już po kilkudziesięciu stronach to obecny tu ogrom materiału jaki autorowi udało się zgromadzić oraz imponująca liczba ludzi, z którymi udało mu się porozmawiać. Co chwila bowiem pojawiają się opinie innych postaci na temat obecnie opisywanej sytuacji. Tak duża liczba bohaterów drugoplanowych, bo chyba można ich tak nazwać, stwarza momentami problem, bowiem ich zapamiętanie jest, przynajmniej na początku, raczej trudne. I choć po jakimś czasie te nazwiska się już powtarzają to często ciężko skojarzyć kto kim akurat był, tym bardziej jeśli dla kogoś jest to pierwsze spotkanie z otoczeniem Pink Floyd.

Co równie ważne to to, że nie są tylko suche niewiele znaczące fakty(może pomijając początek). To właśnie dzięki tak dużej ilości ludzi, z którymi Mark Blake rozmawiał o zespole, w książce zawarte są przede wszystkim wspomnienia i przemyślenia na temat zespołu. Gdyby zgromadzić same fakty i informacje o zespole, to pewnie nie dałoby się tego czytać z takim zainteresowaniem jak czytało się tą powieść, na pewno też nie zajmowało by aż tyle stron. Właśnie dlatego tak ważne są tu wszelkiego rodzaju wywiady i wspomnienia nie tylko członków zespołu, lecz również przyjaciół z młodości, technicznych zespołu, pracowników wytwórni i innych postaci z muzycznego świata.

"Pink Floyd: Prędzej świnie zaczną latać" jest powieścią wartą polecenia nie tylko fanom zespołu, lecz również tym, którzy dopiero chcieliby się czegoś o ich historii dowiedzieć. Dla mnie oznaczała bardzo dobry początek 2013r, przypomnienie sobie twórczości zespołu oraz właśnie poznanie ich historii. Książka ma ponad 500 stron, ponadto zawiera 16 stron wkładki zdjęciowej będącej świetnym urozmaiceniem. Zdecydowanie warta polecenia, mimo małych wad.

Za możliwość zrecenzowania tej powieści dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non

Na dokładkę ostatnio towarzyszący mi utwór Floydów. Mistrzostwo:
 


środa, 27 lutego 2013

A.S Litwinowie - Wszystkie dziewczyny kochają brylanty

Wszystkie dziewczyny kochają brylanty
Anna i Siergiej Litwinowie
Wydawnictwo Oficynka
338 stron


Zazwyczaj w książkach i filmach o zaginionych skarbach jeśli już udaje się odnaleźć te upragnione kosztowności, to dzieje się to pod sam koniec. Przez większość czasu bohaterowie analizują wskazówki czy też mapy prowadzące tajnych skrytek by następnie je odnaleźć. „Wszystkie dziewczyny kochają brylanty” autorstwa rodzeństwa Anny i Sergieja Litwinow, również można zaliczyć do powieści o poszukiwaniu skarbów. Jednak czy akcja będzie wyglądać podobnie jak w tych znanych już pozycjach? Jest to druga część sagi o młodej Tanii, pierwszą mam za sobą i uspokajam, że nie ma żadnych nawiązań do poprzedniej części.

Tania Sadownikowa jest młodą dziewczyną mieszkającą w Moskwie. Jej znudzona matka, Julia Nikołajewna w poszukiwania swoich francuskich przodków umieszcza ogłoszenia w prasie. Po jakimś czasie otrzymuje list od kobiety podającej się za księżną oraz krewną Rosjanek. Kobiety zbliżają się do tego stopnia, że księżna opowiada swym krewnym o ukrytym skarbie, a na dowód przesyła mapę. Spragniona przygód Tania bez chwili zastanowienia wybiera się więc w podróż w celu odszukania rodzinnego skarbu. Czy uda się jej go odnaleźć i jakie konsekwencje będzie miała ta podróż, warto się przekonać.

Fabuła w książce pędzi naprawdę szybko, jest dynamiczna i pełna przeróżnych, ciekawych zwrotów akcji. Czyta się to dobrze i szybko. Co jakiś czas czytelnik cofa się w czasie o kilkadziesiąt lat by poznawać losy studenta Antona. W jakim celu te retrospekcje są zamieszczone dowiadujemy się dopiero pod koniec, a wcześniej możemy się tylko domyślać. Autorzy bardzo ciekawie prowadzą tę zawiłą intrygę, w którą zamieszana jest również mafia. Rzekłbym, że na 99% nie da rady zgadnąć o co w tym całym zamieszaniu chodzi, bowiem informacje są odkrywane stopniowo a tajemnica spisku odkryta dopiero na końcu. Finał i wyjaśnienie tej historii choć niespodziewane, nie zaskakuje aż tak mocno jak by się chciało. Jest skarb, mafia, ładna bohaterka, nie zabrakło również małego, dobrze wpasowującego się w całość wątku romantycznego.

Bohaterów mamy tu różnych, poczynając od energicznej, uparcie dążącej do celu Tanii, poprzez bezwzględnych członków mafii aż po nader tajemniczą księżną. Do tego jeszcze ojczym bohaterki - były funkcjonariusz KGB, przystojny dziennikarz i wiele innych ciekawych postaci. Tania jest zdecydowanie pozytywną bohaterką i chyba nie da się jej nie lubić. Za każdym razem gdy ma jakieś problemy, a tych trzeba przyznać, jest tu naprawdę dużo, gdzieś w środku chce się, żeby jakoś z tego wybrnęła i wyjaśniła sprawę skarbu.

Wszystko dzieje się w Rosji więc jest okazja by trochę sobie przybliżyć to jak się żyje w tym szczerze mówiąc, pod względem tradycji czy obyczajów, niezbyt mi znanym kraju. Ukazane jest coś w stylu bezprawia, państwo rządzące się własnymi prawami, mafia mająca w kieszeni całe miasta. Trudno mi określić na ile jest to prawdą a na ile fikcją literacką, aczkolwiek stworzyło to ciekawy klimat i uzupełniło chociaż w jakimś małym procencie wiedzę na temat naszych wschodnich sąsiadów.

Choć „Wszystkie dziewczyny kochają brylanty” raczej nie wnosi nic nowego do gatunku to i tak trzeba przyznać, że jest to dobra i ciekawa książka, godna polecenia nie tylko fanom zakręconych opowieści z mafią w tle. Jednak sam nie wiem czemu, ale coś we mnie sprawia że podchodzę do tej książki jak do takiej typowo lekkiej, niezobowiązującej do jakichś głębszych refleksji książki, idealnej na nudny wieczór.

Za możliwość zrecenzowania tej książki bardzo gorąco dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 11 lutego 2013

Camilla Läckberg - Niemiecki bękart

Niemiecki bękart
Camilla Läckberg
Wydawnictwo Czarna Owca
568 stron

Stieg Larsson, Hening Mankell, Jo Nesbo, Camilla Läckberg. To tylko garstka. Co ich łączy pewnie wiecie. Każdy z nich, jak i od groma innych, niewymienionych, pisze kryminały i pochodzi ze Skandynawii. Dla wielu wielbicieli tego gatunku, skandynawskie kryminały uchodzą za najlepsze. Ja za mało takich pozycji przeczytałem by wygłaszać jakąkolwiek opinie, dlatego też postanowiłem sięgnąć po "Niemieckiego bękarta" Camilli Läckberg. Jest to piąta część sagi o Fjällbace i jej mieszkańcach, jednak nawet bez sięgania po poprzednie części nie ma problemu z odbiorem czy zrozumieniem fabuły.

Erika Falck, pisarka z Fjällbacki podczas robienia porządków na strychu znajduje pamiątki po zmarłej matce a wśród nich zakrwawiony kaftanik oraz hitlerowski medal. Próbując dowiedzieć się czegoś więcej o tym dziwnym, nie pasującym do jej matki znalezisku udaje się do lokalnego historyka, Erika Frankla, by mu go pokazać i zostawić. Nie doczekuje się jednak żadnej odpowiedzi. Po jakimś czasie okazuje się dlaczego: Erik Frankel zostaje znaleziony martwy w swoim domu. Nie zniechęca to jednak Eriki do dalszych poszukiwań w celu odkrycia przeszłości matki. Policja szuka sprawcy morderstwa, tymczasem ona prowadzi własne śledztwo. Czy to możliwe by obie sprawy, wydawałoby się nie mające ze sobą zbyt dużo wspólnego, coś jednak łączyło?

"Niemiecki bękart" jest powieścią wielowątkową, nie tak prostą jak mogłoby się wydawać po opisie. Poza sprawa zabójstwa 80-letniego historyka Erika Frankela jest tu jeszcze kilka wątków pobocznych. Autorka rozwija akcję powoli, naprzemiennie ukazując różnych bohaterów i wydarzenia. Na równi z morderstwem stoi tutaj próba poznania przeszłości matki Eriki Falck i wyjaśnienia tego jak w jej rękach znalazł się tajemniczy hitlerowski medal. Poza tym są jeszcze sprawy rodzinne innych bohaterów oraz odgrywające w powieści dużą rolę retrospekcje. Choć z początku wydają się one zupełnie nieważne, po jakimś czasie okazuje się, że w młodości matki Eriki i jej przyjaciół mogą czaić się błędy i grzechy potrafiące dopaść człowieka po kilkudziesięciu latach. Mimo naprawdę dużej ilości różnych wątków wszystko pozostaje klarowne i zrozumiałe. Nie ma tu żadnego chaosu, już po krótkim czasie czytelnik przyzwyczaja s do przewlekających się wątków.

Bohaterów jest tu co nie miara. Widać, że autorka nie ogranicza się tylko do kilku najważniejszych postaci. Umiejętnie, bez nudzenia czytelnika wprowadza oraz opowiada o losach bohaterów drugoplanowych i dalszych. Równie ważna co policjanci prowadzący śledztwo zabójstwa jest tutaj Erika Falck, córka Elsy, która w przeszłości przyjaźniła się z ofiarą. Ten fakt jest tu bardzo ważny i wpływa na to, że poznajemy również postaci żyjące w Fjällbace podczas wojny. Policjanci w powieści nie są ukazani jako typowi służbiści, mają własne problemy i prywatne życie, które autorka pozwala nam poznać. Läckberg. ukazuje nie tylko główne postacie, lecz ludzi z ich otoczenia: dzieci, męża, rodziców. Tak szczegółowe przybliżanie życia postaci drugoplanowych choć niekoniecznie nudne, wydaje się jednak trochę zbędne. Tak jakby tego wszystkiego było aż za dużo.

Autorka zawarła w książce również problemy niezwiązane bezpośrednio z morderstwem. Mam na myśli przede wszystkim trudy wychowania czy też różnice ideowe potrafiące podzielić zarówno rodziny jak i całe społeczeństwo. To właśnie temat nazizmu i nienawiści do innych pod względem rasowym i pochodzeniowym ludzi przewija się tutaj cały czas. Mamy tutaj więc morderstwo, duchy przeszłości i problemy społeczeństwa. Na szczęście jest tu również odrobina humoru, która dobrze rozładowuje napięcie. Również zakończenie(zaskakujące, a jakże) powieści nie ma w sobie nic do czego mógłbym mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Pierwsze moje spotkanie z Czarną Serią i z Camillą Läckberg, mam jednak wrażanie, że na pewno nie ostatnie. 

Baza recenzji Syndykatu ZwB 

wtorek, 5 lutego 2013

Agatha Christie - Podróż w nieznane

Podróż w nieznane
Agatha Christie
Wydawnictwo Dolnośląskie
247 stron

O autorce kryminałów jaką jest Agatha Christie słyszał chyba każdy. Nie każdy czyta, nie każdy zna jej twórczość jednak większość czytelników wie o kogo chodzi. A jeśli już ktoś zagłębia się w dorobek tej autorki, to przekonuje się o tym, że ma ona do zaoferowania nie tylko kryminały lecz również powieści szpiegowskie czy sensacyjne. Jedną z takich pozycji jest „Podróż w nieznane”, nie znajdzie się tu bowiem żadnego morderstwa, dowodów, motywów czy podejrzanych. Co więc w tej „Podróży...” znajdziemy?

W niewyjaśnionych okolicznościach w różnych częściach świata znikają naukowcy. Wśród nich jest też anglik, Tomasz Betterton. Sprawą jego zniknięcia zajmuje się detektyw Jessop. Śledztwo praktycznie stoi w miejscu, nikt nic nie wie, nawet sama żona Bettertona, która planuje podróż do innego kraju. Jessop podejrzewa, że kobieta jednak coś wie i może doprowadzić go do męża. Niestety umiera ona w wypadku samolotu. Gdy możliwość wyjaśnienia sprawy wymyka się detektywowi z rąk, zauważa on kobietę niezwykle podobną do zmarłej Olivii Betterton, chcącą odebrać sobie życie. Ratuje ją i nakłania ją do udziału w śledztwie. Ta, nie mając nic do stracenia, zgadza się i wyrusza w podróż pełną niebezpieczeństw podszywając się pod żonę naukowca.

Jak już to na początku przedstawiłem, czytelnik ma do czynienia nie z kryminałem lecz z powieścią sensacyjną, czy też może nawet szpiegowską. Jeśli ktoś ma ochotę zapytać czy Pani Christie poradziła sobie tutaj równie dobrze jak przy opisywaniu morderstw to odpowiadam, że raczej tak choć do końca pewien nie jestem. Wynika to po części z tego, że nie czuć tu żadnej presji, bohaterka nie śpieszy się z wyjaśnieniem tajemniczych zniknięć, nie ma więc również aż tak dużego napięcia. Nie zmienia to faktu, że czytelnik pragnie dowiedzieć się kto stoi za wszystkimi zniknięciami. Tym bardziej, że książka pełna jest zwrotów akcji. A jak prezentuje się na tle całej powieści zakończenie? Trzeba przyznać, że jest zaskakujące i na pewno nie jednego zadziwi. Jest to lepsza jak dla mnie część książki, bo mimo że wcześniej cały czas coś się dzieje to dopiero tutaj czytałem naprawdę zaintrygowany. Gdy czytelnik myśli, że już wszystkiego się dowiedział, okazuje się, że autorka ma jeszcze co nieco w zanadrzu.

Są co prawda w powieści detektywi prowadzący śledztwo jednak większość akcja skupia się na poczynaniach nie ich a samodzielnie działającej kobiety udającej Olivię Betterton. Jest ona zdesperowaną kobietą, chce popełnić samobójstwo, nie może przestać myśleć o stracie jakiej doznała i jest to wręcz dobitnie pokazane. A potem dostaje naprawdę nietypową propozycję, przystaje na nią praktycznie bez mrugnięcia okiem i zapomina o wszystkich swoich problemach i smutkach. Zaskakuje również łatwość z jaką podejmuje się tej misji. Wydaje się ona, nie tylko na początku, postacią sztuczną, niezbyt dobrze przemyślaną. O ile bohaterom drugoplanowym i dalszym nie mam nic do zarzucenia (wręcz przeciwnie, jak to u Christie bywa, nie każdy jest tym za kogo się podaje) to ta właśnie mi się nie spodobała.

„Podróż w nieznane” jest jak dla mnie powieścią średnią. Mimo swej akcji i tajemnicy owiewającej zniknięcia naukowców nie wciągnęła mnie na tyle mocno, bym nie mógł się od niej oderwać. Mam jednak za sobą kilkanaście powieści Agathy Christie i wiem, że w żadnym wypadku nie można zrażać się tą jedną raczej przeciętną książką. Oceniam na 3/5 jednak to tylko moja opinia.

czwartek, 31 stycznia 2013

Jacek Getner - Dajcie mi jednego z was

Dajcie mi jednego z was
Jacek Getner
Wydawnictwo: Najlepszy Seler
164 strony 
 
Zawsze byłem ciekaw filmów i książek, w których akcja dzieje się w jednym, zamkniętym pokoju lub domu. Zazwyczaj autor musi się w takim przypadku skupić na samych bohaterach, ich psychice i zachowaniach a na bok odstawić elementy takie jak np. pościgi. Nie oznacza to jednak, że wraz z utratą tak emocjonujących scen książka przestaje być ciekawa. Niektóre bowiem przypadki, jeśli autor się spisał, potrafią wciągnąć czytelnika bez reszty. Sadzę, że bardzo dobrym tego przykładem może być książka Jacka Getnera: "Dajcie mi jednego z was". Powieść tą udało mi się wygrać na pewnym blogu*. Na pierwszy rzut oka myślałem, że będę miał do czynienia z jakąś opowieścią o śmierci w postaci kostuchy, pewnie z gatunku fantastyki, jednak okazało się że racji nie miałem.

Co łączy surowego emerytowanego dowódcę z wojska, uwodziciela kobiet, bogatego biznesmena oraz przywódcę sekty religijnej? Otóż kolejno: Kapral, Przystojniak, Szczęściarz i Prorok popełniali w przeszłości grzechy. Robili to całkowicie bezkarnie, pewnie nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I wciąż by o nich nie wiedzieli, gdyby nie pewno wydarzenie. Wszyscy w tajemniczych okolicznościach lądują w zamkniętym pomieszczeniu. Żaden z nich nie wie w jaki sposób ani dlaczego się tam dostał. Wkrótce okazuje się, że zostali zamknięci przez kogoś kto zwie się Głosem i kto był ofiarą każdego z nich. Jedyną drogą wyjścia z tego pokoju jest skazanie jednego z czterech "lokatorów" na śmierć...

Powieść podzielona jest na 8 rozdziałów, z których każdy opisuje kolejny dzień niewoli. W Dniu 0 bohaterowie zostają porwani i to właśnie tu jest najwięcej zamieszania. Akcja skacze od jednego bohatera do drugiego, a czytelnik, nie znając ich jeszcze może się trochę pogubić. Szybko jednak wszystko staje się jasne i wraz z kolejnymi stronami jest już tylko lepiej. Każdy kolejny dzień przynosi coraz więcej emocji. W umysłach bohaterów zaczynają pojawiać się sprzeczne myśli i pytania. Nerwy bohaterów biorą górę, ich zachowania oraz wewnętrzne dylematy są bardzo dobrze przedstawione. Walczą ze samym sobą i to widać. Każdy z nich chciałby przeżyć. Jednak czy ta mała grupa będzie w stanie kogoś wytypować? Czy można tak po prostu skazać drugiego człowieka na śmierć. Warto się przekonać.

Pan Jacek Getner w tak krótkiej powieści( "Dajcie mi jednego z was" ma zaledwie 164 strony) zmieścił naprawdę dużo emocji i w pewnym sensie również akcji choć nie takiej jaka kojarzy się z pościgami i strzelaninami. Aż szkoda, że tak szybko się to skończyło, z dużą chęcią przeczytałbym tą samą, lecz bardziej rozwiniętą historię. Mimo wszystko i tak warto po nią sięgnąć, bo choć czas na niej spędzony długi nie będzie, to zapewniam, że na pewno nie będzie stracony. Co więcej, może ta powieść nawet kogoś poruszy i skłoni do zastanowienia się nad dylematem dotyczącym ratowania się poprzez skazanie kogoś innego.

Cóż mogę powiedzieć na koniec? Myślę, że warto się z tą pozycją zaznajomić, bez względu na płeć czy wiek potencjalnego czytelnika, na pewno się spodoba. "Dajcie mi jednego z was" zbiera pozytywne oceny i recenzje i trudno się temu dziwić. Książka jest dobra, pozostaje tylko pytanie czemu taka krótka. 
 
Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Przegląd końca świata: Feed

Przegląd Końca Świata: Feed
Mira Grant
Wydawnictwo SQN
496 stron


Wynalezienie leku na raka oraz pokonanie grypy i przeziębienia byłoby dla ludzkości czymś naprawdę zbawiennym. Zdecydowanie zapobiegłoby to śmierci dużej ilości ludzi. Nikomu jednak nie przeszło nawet przez myśl, że mogłoby to być również przekleństwem, początkiem końca naszej planety. Nikomu poza Mirą Grant, która postanowiła wykorzystać taki pomysł i umieścić go w swojej książce, "Przeglądzie końca świata: Feed".

Ciężko jest mi streścić tę rozwiniętą na wielu polach akcję powieści, niemniej spróbuję.
Lek zwalczający raka okazał się być wirusem przejmującym kontrolę nad ciałem i umysłem. Krótko mówiąc, przeistaczał normalnego, zdrowego człowieka w pozbawionego świadomości żywego trupa kierującego się żądzą świeżego mięsa. Ludzkość jednak nie wyginęła. Ponad 20 lat po pojawieniu się wirusa Kellis-Amberlee życie wciąż się toczy chociaż zmieniło się ono diametralnie. Georgia i Shaun Masonowie, dwójka blogerów otrzymują zlecenie życia: mają relacjonować kampanię prezydencką jednego z kandydatów. Wkrótce okazuje się, że niesie to za sobą nie tylko zyski i zwiększenie oglądalności ale również duże niebezpieczeństwo.

Świat ukazany przez Mire Grant jest oryginalny, dobrze przemyślany i na pewno inny niż w jakichkolwiek książkach czy filmach z tej tematyki. Tak nierealne powstanie żywych trupów nagle stało się czymś co prawdopodobnie mogłoby się wydarzyć. Po raz kolejny to przez człowieka dochodzi do klęski ludzkości. Jednak "Feed" opowiada nie tyle o ciągłej walce , jak to zazwyczaj bywa, lecz o życiu w czasach, w których zombie jest na porządku dziennym. Ludzie żyjący w dobrze chronionych miastach przyzwyczaili się do tego, że za murami i ogrodzeniami ich domostw istnieją też żądne mięsa istoty. Kładą duży nacisk na bezpieczeństwo, jednak pogodzili się z tym przykrym faktem i żyją normalnie.

Wyjątkiem od reguły spokojnego życia są między innymi nasi bohaterowie oraz inni blogerzy, bo to właśnie oni na nich spoczął obowiązek głoszenia prawdy gdy tradycyjne media upadły. Prawie wszyscy relacjonują wydarzenia zza bezpiecznych murów miast, jednak podzielić ich można na kilka grup. Georgia Mason należy do Newsie, czyli tych dla których najważniejsza jest prawda i rzetelne informacje. Shaun jest natomiast często ocierającym się o śmierć Irwinem, który ku uciesze siedzących w domach ludzi igra z zombie. Są jeszcze Fikcyjni i Cioteczki ale sami musicie dowiedzieć się jaką rolę pełnią w blogowym świecie.

Co o samych bohaterach mogę powiedzieć? Byłem bardzo mile zaskoczony, nie spodziewałem się przeczytać powieści, w której główną rolę graliby właśnie blogerzy. A co ważniejsze, są to bohaterowie jak najbardziej realistyczni. Ich zachowania, emocje, prawie wszystko z nimi związane jest bardzo dobrze przedstawione. Mają jednak Ci bohaterowie pewną słabą słabą stronę a mianowicie liczby. Statystyki. Są momenty, w których otacza ich śmierć i niebezpieczeństwo a jedyne co ich interesuje to liczba wejść na stronę. O ile w większości przypadków wcale to nie przeszkadza, to czasami wydaje się po prostu dziwne, niestosowne.

Akcja w książce skupia się wokół polityki jednak w żadnym wypadku nie jest to polityka, która czytelnika odstraszy. Przede wszystkim ukazana jest tutaj kampania prezydencka, w której za kurtyną wymuszonych, sztucznych śmiechów kryje się coś więcej. Autorka bardzo dobrze wlecze nić intrygi. Wciąga czytelnika w ten spisek i to wciąga naprawdę mocno. Odpowiednio stopniuje napięcie jednocześnie najlepsze zostawiając na koniec. A samo zakończenie? Śmiało można powiedzieć, że jest mocno zaskakującą wisienką na torcie. Dawno już żadna książka nie przyniosła mi tyle emocji i dawno się tak dobrze nie bawiłem.

Ktoś mógłby zarzucić, że skoro bawiłem się podczas przygody z książką, która jest "thrillerem politycznym z horrorem w tle" to albo coś złego jest ze mną albo z samą książką. Nic bardziej mylnego. Wszystko jest tu bowiem doprawione sporą dawką dobrego, często czarnego humoru. Trudno może powiedzieć by "Feed" był straszny jednak dodanie mu tego humoru było bardzo dobrym posunięciem. Zresztą, trudno chyba powiedzieć, by jakiekolwiek filmy i książki o zombie były w ostatnim czasie straszne.

Co tu dużo pisać na koniec. Udał się Pani Grant "Feed" zdecydowanie. Nie pomyślałbym, że połączenie zombie, blogosfery i polityki wyjdzie na dobre a jednak. Wyszła z tego momentami zabawna, lecz piekielnie wciągająca powieść, z której akcja, z żywymi trupami w tle, wręcz kipi. Oby więcej takich książek. Zdecydowanie polecam.

Książkę otrzymałem od serwisu nakanapie.pl za co bardzo gorąco dziękuję:)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...