niedziela, 16 grudnia 2012

Dzień końca świata

Dzień Tryfidów
John Wyndham
Wydawnictwo Amber
238 stron


Świat w którym żyjemy przetrwał już kilka zapowiadanych końców. Nie uległ jednak zagładzie, mimo schyłków wieków lub nowego tysiąclecia. Według niektórych to właśnie za kilka dni ma się skończyć świat. Nie chcę jednak wnikać w to kto w tą zapowiedź wierzy a kto nie. Chciałbym natomiast przedstawić powieść, która nawiązuje do tego krótkiego wstępu. "Dzień Tryfidów" napisany w 1951 roku przez Johna Wyndhama zalicza się do gatunku fantastyki postapokaliptycznej i przedstawia ciekawą wizję apokalipsy.

Tytułowe tryfidy to rośliny, jednak zdecydowanie wyróżniające się wśród innych gatunków. Nikt nie wie skąd się wzięły, jednak gdy okazało się, że mogą mieć duży wpływ na przemysł i produkcję oleju, zaczęto je hodować. Miały one jeszcze kilka dodatkowych zdolności, potrafiły prymitywnie przemieszczać się, czy też atakować, można było jednak temu zapobiec. Wkrótce tworzono szkółki tych roślin, były one w każdym ogródku a człowiek miał nad nimi jedną wielką przewagę: zmysł wzroku.

Jest tak do dnia, w którym na niebie można było zobaczyć dużą ilość spadających gwiazd czy też odłamków komety w mocnej zielonej poświacie. Okazuje się bowiem, że każdy kto tego wieczora patrzył w niebo, stracił bezcenny zmysł jakim jest wzrok. Zachowali go tylko nieliczni, którzy z różnych, niekiedy banalnych powodów nie mogli oglądać tego ostatniego przedstawienia. Od tej chwili będą oni odgrywać dużą rolę w walce o przetrwanie wielu ludzi.Wraz z dwójką widzących bohaterów, Williamem Masenem i Josellą Playton przemieszczamy się ulicami pełnego śmierci Londynu i innych miast.

Większą i ważniejszą częścią książki jest właśnie nieudolne życie ludzi po tym jak stracili zdolność widzenia. Setki tysięcy ślepych ludzi wychodzi na ulicę próbując w jakiś sposób zdobyć jedzenie i szukać pomocy. Tworzone są grupy ludzi widzących o różnych poglądach, sposobach przetrwania i pomysłach na zapewnienie ciągłości gatunku ludzkiego. Książka często zaskakuje i szokuje, upadłe społeczeństwo jest skłonne zrobić wiele nie zawsze dobrych rzeczy by utrzymać się przy życiu. Już w tym momencie panuje istny chaos, okazuje się jednak,że to nie wszystko.Po jakimś czasie przychodzi prawdziwy horror jakim są tryfidy nad którymi nikt nie może zapanować. Potrafią zabijać i robią to, często działając w grupach i przypominając,mimo że to tylko rośliny, istoty inteligentne.

Po raz kolejny przekonuje się, że wiek książki nie świadczy o jej jakości. Książki starsze mają często do zaoferowania czytelnikowi wiele więcej niż dzisiejsze nowości i bestsellery. "Dzień Tryfidów" to bardzo dobra, zdecydowanie godna uwagi opowieść, uważana za jedną z klasyków sf. Udowadnia, że nie trzeba wybuchów wulkanów, meteorytów, trzęsień ziemi czy huraganów by znany nam świat uległ zagładzie. Gorąco polecam wszystkim miłośnikom gatunku i nie tylko.

niedziela, 9 grudnia 2012

Aleksander Wierny - Teraz

Teraz
Aleksander Wierny
Wydawnictwo Oficynka
176 stron


Intrygujący, poruszający, inny – kryminał metafizyczny. Taki właśnie opis znaleźć można na tylnej okładce kolejnej po „Świetle” i „Matce mojego dziecka” powieści Aleksandra Wiernego pt. „Teraz”. Jako że coś nowego zazwyczaj jest sto razy lepsze od wciąż odgrzewanego kotleta, postanowiłem sprawdzić czy „Teraz” jest rzeczywiście powieścią inną i oryginalną czy też nie wyróżnia się niczym spośród innych kryminałów.

Kilku mieszkańców Częstochowy zostaje zaproszonych na nadzwyczajne spotkanie, na którym są im proponowane duże ilości pieniądze bez żadnej ciężkiej pracy. Wkrótce stany ich kont zwiększają się, mimo że żadne z nich nie wie co ma robić ani nawet nie zna swoich pracodawców. Chciałoby się rzec, sytuacja idealna. Po krótkim jednak czasie okazuje się, że wcale nie jest tak wspaniale a bohaterowie zamieszani są w coś naprawdę zawiłego i niebezpiecznego, co przeistoczyć może się w walkę o życie z tajemniczym wrogiem. Jakkolwiek ten opis brzmi, jestem świadom tego że tylko w małym stopniu odzwierciedla on to co opisane jest w powieści, jednak zdradzanie dalszej fabuły byłoby z mojej strony niemiłe.

Zdecydowanie nie jest to książka łatwa, ciężko zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi, zwłaszcza na początku. Od pierwszych stron w głowie czytelnika powstają coraz to nowe pytania skłaniające do tego by zagłębić się w dalsze strony powieści. Momentami jest ona dziwna i nie wiadomo co się dzieje, jednak na swój sposób jest to właśnie intrygujące. Autor zostawia niektóre kwestie do przemyślenia, inne zaś wyjaśnia, jednak robi to powoli, pozwalając rozwijać się akcji. A ta rzeczywiście się rozkręca, robi się coraz goręcej, bohaterowie co chwila zmieniają strony, pojawiają się wewnętrzne konflikty.

Co również od pierwszych stron rzuca się w oczy to różnorodność bohaterów: kobieta nadmiernie dbająca o urodę, ćpun, człowiek będący uosobieniem dobra oraz mężczyzna bardzo zżyty z rodziną.
Te ich cechy są wytykane od początku i okazuje się, że odegrają w tej dziwnej przygodzie ważną rolę. Jest również tajemnicza postać starszego, bardzo dziwnie zachowującego się mężczyzny z bakami Elvisa Presleya, która zupełnie tu nie pasuje i przez jakiś czas mąci nam w głowie. Autor przedstawia jako bohatera również Częstochowę, w której wszystko się dzieje, jednak nawiązania do niej w dalszej części lektury wydają się raczej nietrafione.

Aleksander Wierny przedstawia ciekawe spojrzenie na to co tak naprawdę kieruje nami w życiu, co decyduje o naszych decyzjach i zachowaniach, jaki wpływ na naszą egzystencję mają pragnienia i pieniądze, czy istnieje jakiś sens życia. Finał powieści jest zaskakujący, ponownie skłaniający do myślenia.

Zauważyć można, że często pojawia się tu słowo „dziwny”. Rzeczywiście tak jest, „Teraz” to powieść z mnóstwem niewiadomych i miejscami niezrozumiałych momentów, jednak mimo wszystko, a może i właśnie przez to jest książką intrygującą i poruszającą. Polecam ją szczególnie tym, którzy lubią skomplikowane i momentami zagmatwane powieści, wątpię natomiast czy spodoba się ona miłośnikom zrozumiale przedstawianej fabuły. Oceniam na 3/5.


Za możliwość zrecenzowania tej książki bardzo gorąco dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

sobota, 1 grudnia 2012

J.R.R Tolkien - Hobbit czyli Tam i z powrotem

Hobbit czyli Tam i z powrotem
J.R.R Tolkien
Wydawnictwo Iskry
315 stron

28 grudnia. To właśnie ten dzień odnotowany jest w kalendarzach wielu osób, przede wszystkim jednak fanów „Władcy Pierścienia”. Nie muszę wprowadzać żadnej tajemniczej atmosfery związanej z tym dniem, domyślam się bowiem, że po tym małym wprowadzeniu większość już wie o co chodzi. 28 grudnia oznacza bowiem polską premierę „Hobbita”, ekranizacji powieści J.R.R Tolkiena pt. „Hobbit, czyli tam i z powrotem”, której akcja dzieje się przed wydarzeniami z „Trylogii”. Do premiery jeszcze niecały miesiąc a duża ilość znajomych już deklaruje wyjazd do kina i Ja sam jestem ciekaw niektórych rozwiązań. Tymczasem chciałbym się skupić nie na filmie a na książce, która ostatnimi czasy wpadła w moje ręce.

Bilbo Baggins jest hobbitem, mieszka w swym Pagórku i jak nic w świecie ubóstwia ciszę, spokój i dobre jedzenie. Jak każdy hobbit lubi gości, pod warunkiem że ich zna. Można się zatem domyślić jaka jest jego reakcja, gdy w jego przytulnej norce zjawia się czarodziej Gandalf oraz 13 rozgadanych, głodnych krasnoludów. Szalona kompania odbywa właśnie pełną przygód podróż do Samotnej Góry opanowanej przez smoka Smauga w celu odzyskania skarbów swych przodków. Co więcej, Bilbo ma być 14 towarzyszem podróży. Mimo spokojnego usposobienia w niziołku rozpala się żądza przygód i wkrótce gromada ta wyrusza na pełną niebezpieczeństw wędrówkę.

Podróżować będą przez tereny nieznane, tajemnicze, czasami urokliwe i pełne zagrożeń. Przyjdzie im bowiem przedostać się przez pełne szybkich i żądnych krwi goblinów Góry Mgliste, pełne tajemnic ciemności Mrocznej Puszczy oraz kraje spustoszone przez Smauga. Do powieści dołączone są dwie mapki pomagające rozeznać się w tych terenach.
Mały Bilbo spotka na swej drodze wiele stworzeń i postaci o jakich nawet nie przyszło mu myśleć podczas życia w swym Pagórku. Zmierzy się z trollami, goblinami, Worgami i wieloma innymi niebezpiecznymi potworami. Jeśli jednak ktoś szuka wielkich bitew rodem z „Władcy Pierścienia” to znajdzie się tu ich naprawdę niewiele.

Autor nawiązuje swego rodzaju kontakt z czytelnikiem, momentami zwraca się bezpośrednio do niego i zadaje retoryczne pytania. Zupełnie tak jakbym nie czytali tej historii a ktoś nam ją opowiadał. Jest to zabieg ciekawy a opowieści takiej nie można przerwać słuchać/czytać dopóty dopóki się ona nie zakończy. Gdy już dotrze się do finału tej przygody nie żałuje się czasu poświęconego na nią.

Tolkien dba o prawdziwość stworzonego przez siebie świata, dowodem tego mogą być spotykane od czasu do czasu elementy tradycji powszechnych w tym świecie. Krasnoludy, elfy i ludzie śpiewają często pieśni. Czasem odnoszą się one do obecnego wydarzenia a czasem do jakiejś starej legendy, jak na przykład do powrotu Throra, Króla spod Góry. Myślę, że można tu wspomnieć również o specyficznej grze w zagadki, którą mamy okazje podziwiać kilka razy, a w której stawką może być nawet życie.

Z opinii innych ludzi dowiedziałem się o tym, że Hobbit jest pełen humoru. Co prawda było kilka śmiesznych momentów, gdzie zdarzyło mi się uśmiechnąć czy zaśmiać, aczkolwiek nie przypominam sobie by działo się to jakoś często.
Grupa 13 krasnoludów ma dosyć podobne do siebie imiona co momentami może sprawić trudność. Trudno czasem przypomnieć sobie konkretnego krasnoluda czytając jakieś imię. Są krasnoludy które się zapamięta ale są też takie, które można zapomnieć. Sądzę jednak, że Tolkien liczył się z możliwością nieogarnięcia imion wszystkich postaci, tym bardziej, że książka ma tylko około 300 stron.

Wcześniej od Tolkiena czytałem tylko kawałek „Drużyny Pierścienia”, chociaż z powodów, których już nie pamiętam jej nie dokończyłem. Teraz gdy mam za sobą „Hobbita” ponownie myślę, że może kiedyś sięgnę po „Trylogię” jednak nie jest to nagląca potrzeba.
„Hobbit” jest bardzo ciekawą powieścią, będącą dla fanów LoTR pozycją raczej obowiązkową. Przygody Bilba Bagginsa naprawdę potrafią wciągnąć i zainteresować. Osobiście książkę J.R.R Tolkiena oceniam na 4/5 i polecam.

czwartek, 15 listopada 2012

Marek Dryjer - Szklane miasto


Szklane miasto
Marek Dryjer
Wydawnictwo E-bookowo
189 stron

Bomba jądrowa czy też atomowa wywołuje zdecydowanie negatywne skojarzenia i trudno się temu jakkolwiek dziwić. Chyba każdy bowiem kojarzy Hiroszimę, Nagasaki, czy też może nawet rosyjską bombę Tzar. Jednak przeciętny człowiek, tym bardziej Polak, nie myśli na co dzień o takich zagrożeniach. Ja również o tym nie myślałem, nie wyobrażałem sobie by jakikolwiek wybuch atomowy mógł zdarzyć się w Polsce. Skutki takiego incydentu wyobraził sobie jednak ktoś inny i postanowił się tym z ludźmi podzielić w postaci postapokaliptycznej powieści jaką jest „Szklane miasto”. Był to Marek Dryjer, autor „Drogi Ślepców” oraz „Pentagramu”.

W środku Wrocławia dochodzi do wybuchu ładunku nuklearnego. Nie wiadomo jak do tego doszło jednak nie ma czasu na rozmyślanie bowiem rozpoczyna się walka z czasem. Przebywanie na otwartym terenie oznacza niesioną przez radioaktywną falę rychłą śmierć dla tych, którym jakoś udało się przeżyć. Dwójka ocalałych, kobieta i mężczyzna szukają schronienia w najwyższym budynku Wrocławia, kompleksie Sky Tower. Niestety po pewnym czasie okazuje się, że nie są w tym budynku sami. W ciemnościach kryje się bowiem wiele niebezpieczeństw i tajemnic. Wiedza mężczyzny na temat atomistyki oraz fakt, że kobieta doskonale zna ten budynek sprawia, że udaje im się uciekać przed śmiercią, jednak jak długo będzie to możliwe?

Miejscem akcji jest Wrocław oraz znajdujący się w nim wieżowiec Sky Tower, jednak nie są one przedstawione tak jak znają je mieszkańcy miasta i ludzie którzy kiedykolwiek tam byli. Jest to bowiem Wrocław skąpany w odmętach radioaktywnych, uniemożliwiających oddychanie opadów i pyłów. Wrocław wypełniony śmiercią i sypiącym się z nieba popiołem. Wrocław, w którym większość istot żywych umarła a szanse na przeżycie wśród tych „szczęśliwców” którym się udało maleją z każdą minutą. Kompleks Sky Tower kryje w sobie wiele zagrożeń. Ocaleli chcąc znaleźć schronienie muszą uważać na tych, którzy przegrali walkę z promieniowaniem, na niedobitków, wygłodniałe mutanty i plądrujące budynek grupy bandytów.

Autor bardzo dobrze ukazał walkę z czasem, próby uchronienia się przed promieniowaniem i jego skutkami, szukanie schronienia i oznaczanie swej pozycji w nadziei, że ktoś będzie szukał ocalałych. Jeszcze ciekawsza wydaje się jednak walka a raczej ucieczka przed tym co chowa się w ciemności. Człowiek najbardziej boi się nieznanego i strach ten było można „zobaczyć” w bohaterach. Toczy się w nich również walka z samym sobą, ze słabościami oraz narastającym coraz bardziej poczuciem bezsilności wobec nieubłaganie nadchodzącej śmierci. Książka momentami aż zapiera dech w piersiach, często przeraża a momentami może nawet wzruszać.

Momentami również skłania do refleksji i wpływa na czytelnika, jak w momencie gdy ocaleli znajdują w kompleksie jeszcze żywe dziecko. Ciekawie połączona jest dynamika akcji z refleksyjnością. Prawie cały czas coś się dzieje, mimo że opiera się to tylko na próbie przetrwania naszych bohaterów. Język powieści jest jednak wypełniony barwnymi środkami literackimi i przemyśleniami na temat egzystencji. Momentami wydaje się, że odrobinę za dużo jest właśnie tych przemyśleń.

„Szklane miasto” mimo swej małej objętości jest powieścią dobrą i wartą przeczytania. Jest krótka lecz na pewno nie łatwa. Jest to książka z gatunku fantastyki postapokaliptycznej jednak nie znajdzie się tu sytuacji i krajobrazów niczym z „2012” a bardziej wnętrze człowieka, walkę ze słabościami i nadzieje na przetrwanie kolejnych godzin

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi, Panu Markowi Dryjerowi.

środa, 7 listopada 2012

Sasza Hady - Morderstwo na mokradłach

Morderstwo na mokradłach
Sasza Hady
Wydawnictwo Oficynka
382 strony

Większość polskich autorów kryminałów zazwyczaj umieszcza akcję swych powieści w znanych nam miastach jak Gdańsk czy Warszawa. Pozwala to bardziej wczuć się w klimat książki, czytelnik może nawet przejść się ulicami z książki. Jednak nie zawsze tak się dzieje, autorów nie trzymają żadne granice, a przekonać się o tym można w powieści Saszy Hady „Morderstwo na mokradłach”. Autorka umieściła bowiem akcje swej debiutanckiej powieści w małej sennej osadzie Little Fenn położonym w Anglii.

W jednym z domostw w malutkim Little Fenn kucharka znajduje w spiżarni zamordowanego człowieka, a dokładniej mówiąc jego głowę. Pani domu, Helen Bradbury, nie wierząc w skuteczność policji udaje się do najsłynniejszego detektywa Londynu, zdolnego rozwiązać każdą sprawę Alfreda Bendelina. Problem w tym, że ten nie istnieje, jest tylko książkowym bohaterem a w miejscu w którym powinien mieszkać mieszka trapiony przez fanów detektywa Nicholas Jones. Ten jednak, mimo że z Bendelinem jest związany tylko poprzez przyjaciela pisarza, twórcę fikcyjnego śledczego, wiedziony pięknymi oczami mieszkanki osady postanawia wyruszyć i spróbować rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci.

Cała sprawa wygląda raczej dziwnie, w spiżarni znajduje się głowę jakiegoś człowieka, prawie nikt nie wie kim jest i skąd się tam wziął, co jest raczej rzadko spotykane w małej wioseczce gdzie każdy zna każdego. Co pierwsze rzuca się czytelnikowi w oczy to to, że Nicholas Jones nie ma, a raczej nie miał do tej pory nic wspólnego z detektywami, morderstwami, śledztwami ani niczym co wiąże się z kryminałami. Nie ma doświadczenia a jednak próbuje prowadzić śledztwo i rzec można że wychodzi mu to całkiem dobrze i co najważniejsze – ciekawie. Poznać musi bowiem wszystkich mieszkańców tej mieściny, ich zwyczaje i osobowości a w przypadku niektórych osadników odkrycie ich „prawdziwej” twarzy jest naprawdę trudne.

Wydawać by się mogło, że takie śledztwo to żmudna, monotonna i co za tym idzie nudna dla czytelnika praca, jednak nic bardziej mylnego. Autorka raz po raz urozmaica akcję jakimś niespodziewanym zwrotem akcji lub wydarzeniem. Nasz detektyw-amator prowadzi więc swoje śledztwo, momentami idzie mu lepiej a momentami po prostu tkwi w miejscu a tymczasem w tle rozwija się coraz bardziej wątek romantyczny. I mimo że zbliżanie się do osób zamieszanych w śledztwo jest ze strony Nicholasa wysoce nieprofesjonalne to nie może on powstrzymać swych nie do końca jasnych uczuć do dwóch mieszkanek osady.

Gdy już dochodzi do wyjaśnienia całej sprawy i odkrycia sprawcy oraz motywu tego dziwnego morderstwa, czytelnik dochodzi do wniosku, że można było tą zagadkę rozwiązać wcześniej i detektyw Jones mógł zwrócić uwagę na pewne szczegóły również o wiele wcześniej. Nie zmienia to jednak faktu, że „Morderstwo na mokradłach” to świetna,pełna ciekawych bohaterów i zwrotów akcji powieść kryminalna z zakończeniem, którego na pewno nikt nie będzie przewidywać.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorce : )

Długi czas odkąd pojawiła się poprzednia recenzja, szkoda wyjaśniać, byle tylko było lepiej :)

wtorek, 10 lipca 2012

Tomasz Duszyński - Tam i z powrotem: Podróż

Tam i z powrotem: Podróż
Tomasz Duszyński
Wydawnictwo Paperback
388 stron


Za każdym razem gdy jestem w gronie przyjaciół i rozmowa schodzi na science – fiction to w pewnym momencie dociera ona do wątku Gwiezdnych Wojen jako jednej z najważniejszych pozycji tego gatunku. Niektórzy sądzą, że nie znając Star Wars, nie można zagłębiać się dalej w s-f. Ja jednak się z tym nie zgadzam i nie znając tej serii (spojrzenia wyrzutu i niezrozumienia ze strony znajomych) postanowiłem złamać ich tok myślenia i bez żadnych większych problemów sięgam po kolejne powieści tego gatunku. Ostatnimi czasy w moje ręce trafiła nowa książka Tomasza Duszyńskiego: „Tam i z powrotem: Podróż”

Maks Barski to zwykły chłopak z Polski, lubiący przesiadywać i pobijać rekordy w salonie gier. Wiedzie normalne życie do czasu gdy uderza w niego piorun a wkrótce po tym incydencie budzi się na kosmicznej stacji Alfa i jest jednym z nowych kadetów. Okazuje się, że właśnie poprzez porywanie z różnych planet przebiega rekrutacja żołnierzy do wojny rządzącej dużą częścią zamieszkanych planet w kosmosie Federacją z próbującymi podbić ją zbuntowanymi androidami Drakka. Co więcej to właśnie Maks, wraz z nowopoznanymi przyjaciółmi, Aaronią oraz Tabo mają odegrać olbrzymią rolę w tej właśnie wojnie. To właśnie od kilkunastoletniego Polaka zależy życie miliardów istnień.

Być może z opisu nie wynika nic nadzwyczajnego, bohater musi stawić czoła najeźdźcy i bronić swojej Ojczyzny czy też w tym przypadku Federacji. Motyw dobrze znany aczkolwiek przedstawiony bardzo sprawnie i ciekawie. Na okładce przeczytać możemy, że „Tam i z powrotem” wciąga do ostatniej strony i rzeczywiście tak jest. Pan Duszyński tylko momentami daje chwile wytchnienia, poza tym akcja pędzi naprawdę szybko porywając czytelnika do tej kosmicznej przygody. Książka urozmaicona jest również o dobrą dawkę humoru i zabawnych momentów, dzięki którym czyta się ją łatwiej, z uśmiechem na ustach.

Fabuła opowiadana jest nie tylko z perspektywy Barskiego lecz również ze strony głównego antybohatera, łowcy Yehr Magra, czy też Aaronii i Tabo. Pozwala to na dynamiczne prowadzeni akcji i śledzenie akcji z wielu miejsc. Momentami jednak mogą nie podobać się zbyt częste zmiany tej perspektywy, jak w momencie gdy przyjaciele Barskiego toczą walkę o życie a czytelnik musi czytać o jego odpoczynku na innej planecie. Sama książka kończy się szybko i właśnie wtedy, kiedy wydaje się, że zaraz będzie najwięcej akcji, aczkolwiek tym nie trzeba się przejmować, bowiem wiadomo że będzie druga część.

Zróżnicowanie bohaterów w powieści jest dosyć duże i zasługuje na pochwałę. Znaleźć tu można wiele ras z których każda posiada inne umiejętności i inaczej wygląda. Wyglądający jak koty Kahirowie, Zieloni i mogący przybierać ogromne rozmiary wraz z którymi rośnie ich siła Turnici, posiadający dziób ptaka łowca, istoty z wieloma mackami na ciele i inne, równie ciekawe postacie. Również elementy specyficzne dla gatunku, jak statki i bazy kosmiczne, androidy, ścigacze, moduły i tym podobne, są dobrze i szczegółowo opisane.

„Tam i z powrotem: Podróż” to zdecydowanie dobra, choć posiadająca kilka niedociągnięć książka, którą bez problemu można polecić tym którzy chcą przeżyć ciekawą międzygwiezdną przygodę. Teraz tylko pozostaje czekać na drugą część, która, miejmy nadzieję, będzie jeszcze lepsza od tej. Powieść oceniam na 4/5.

Książkę otrzymałem od serwisu nakanapie.pl za co bardzo gorąco dziękuję:)



piątek, 29 czerwca 2012

"Mam sto pomysłów na minutę" czyli wywiad z Saszą Hady

Mam przyjemność zaprezentować wywiad z Saszą Hady, autorką powieści "Morderstwo na mokradłach" której premiera już 13 lipca.


    Podobno dzieciństwo spędziłaś w Leśniczówce. Jak wspominasz ten okres? Czy miał on wpływ na twoją twórczość?
Tak, przez jedenaście lat mieszkałam w leśniczówce. W okolicy nie było dzieci w moim wieku, więc za jedyne towarzystwo miałam książki. Bardzo dużo czasu spędzałam sama, wymyślając różne historie, a później zaczęłam je spisywać. Właściwie na początku komunikowałam się ze światem głównie w formie pisemnej - nawet moją pierwszą prawdziwą przyjaźń zawarłam korespondencyjnie;-) Teraz, chociaż dawno się przeprowadziłam do Krakowa i nie jestem już leśnym dzikusem (ale przyznam, że wielkie miasta wciąż mnie przerażają), nadal lubię samotność. Najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy, kiedy jestem sama i mogę się wyciszyć.

    Czyli już jako dziecko związałaś się z literaturą? Czy pamiętasz może jakieś ciekawe historie z tego okresu, może legendy przekazywane z pokolenia na pokolenie, którymi nie wstydziłabyś się podzielić z czytelnikami?
Pamiętam, że kiedy miałam dziesięć lat, któregoś wieczoru po kąpieli zapytałam moją mamę bardzo poważnie, czy mogę zostać pisarką. Powiedziała, że tak, oczywiście - ale podejrzewam, że wyglądałam wtedy tak słodko, że zgodziłaby się nawet, gdybym oświadczyła, że chcę zostać astrofizykiem. 
Co do rodzinnych legend, to mamy ich sporo, bo w naszym domu panuje duch Szwejka i Rabelais'go. Ciągle robimy sobie kawały i niespodzianki - zwykle mało subtelne i wyszukane. 
Mogę się podzielić jedną historią - dosyć kompromitującą (ale te są najzabawniejsze;-)) Kiedy byłam mała, lubiłam pisać bajki - zresztą, nadal je piszę, ale teraz są to raczej ironiczne przypowieści, a wtedy tworzyłam jakieś grafomańskie potworki w stylistyce hm, młodopolskiej;-) Spisywałam te bardzo wzruszające i podniosłe historyjki w różnych zeszytach, które potem porzucałam w dziwnych miejscach w domu. Jeden taki zeszyt zostawiłam kiedyś na pralce - bajka urwała się na opisie dzielnego księcia, bo w połowie zabrakło mi weny, taki był cudny. Szło to mniej więcej tak: "Nosił szmaragdowy płaszcz aż do ziemi, miał oczy błyszczące jak diamenty, usta jak rubiny, policzki jak mleko, a złote, miękkie loki spływały mu aż do ramion...". Jakiś czas później zajrzałam znów do tego zeszytu, powyginanego od wilgoci i poplamionego wybielaczem i - jako że zupełnie zapomniałam o tej bajce - zaczęłam czytać ją na nowo z ogromną błogością. W końcu doszłam do kulminacyjnego opisu księcia - mmm, tak: oczy jak diamenty, usta jak rubiny, złote loki spływały mu aż do ramion... Ku mojemu zdumieniu tekst wcale nie kończył się w tym miejscu. Poniżej znalazłam dopisek mojej mamy: "...a z nosa aż do kolan zwisały mu błyszczące zielone smarki...". Pamiętam, że byłam wtedy bardzo oburzona tym świętokradztwem ;-) 
Cóż, obawiam się, że poniekąd odziedziczyłam ten typ poczucia humoru - czytelnicy "Morderstwa na mokradłach" będą mogli się o tym przekonać;-)

    Już w młodości pisałaś bajki i przyznać trzeba, że całkiem ciekawe. A kiedy zrodził się w Tobie pomysł na napisanie powieści? Planowałaś to od dłuższego czasu czy też przyszło to spontanicznie?
Bardzo lubię czytać powieści i zawsze chciałam jakąś napisać, ale przyznam, że nie spodziewałam się, że moim debiutem będzie powieść detektywistyczna. Wyczytałam gdzieś, że pisanie kryminałów to doskonały trening dla początkujących pisarzy, bo uczy logicznego prowadzenia intrygi i dbałości o szczegóły, więc postanowiłam spróbować. Potem odkryłam, że bardzo trudno jest przestać pisać powieści detektywistyczne (bo to naprawdę świetna zabawa) i że właśnie ten rodzaj powieści najbardziej mi odpowiada. Pomysł na napisanie książki o Alfredzie Bendelinie (dyskrecja gwarantowana) zrodził się bardzo niedawno... 

    Wiadomo, że tyle ilu jest autorów, tyle jest również sposobów na pisanie powieści. A jak u Ciebie wygląda  proces twórczy ?
Na początku pojawia się pojedynczy obraz lub pomysł (zwykle wtedy, kiedy powinnam pracować nad czymś zupełnie innym i myśli rozpaczliwie rozpierzchają mi się na wszystkie strony). W przypadku "Morderstwa na mokradłach" był to pomysł na opisanie przypadku Bogu ducha winnego młodzieńca, który zostaje wzięty za sławnego detektywa i przymuszony do odgrywania tej roli. Później pojawiają się kolejne obrazy, które czasem się ze sobą łączą, a czasem nie. W końcu wszystko zaczyna się układać we w miarę spójną całość i mam wrażenie, że przed moimi oczami przesuwa się sensacyjny film, klatka po klatce. Zwykle w tym stadium pisania robię się bardzo roztargniona i moi przyjaciele narzekają, że podczas rozmów nagle się wyłączam i gapię gdzieś w przestrzeń z głupawym uśmiechem na twarzy. 
Kiedy widzę już ogólny zarys książki, rzucam się do pisania i piszę bez przerwy, dopóki nie skończę. "Morderstwo na mokradłach" napisałam w mniej więcej dwa miesiące, prawie nie śpiąc po nocach i każdą wolną chwilę spędzając przed komputerem. Bardzo mnie to wciągnęło i pod koniec już nie mogłam się doczekać, kiedy się przekonam, jak to się wszystko skończy;-) 

    Skąd pomysł, by osadzić akcję powieści na oddalonej od cywilizacji angielskiej prowincji?   
Ta decyzja to wynik nawiązania do pewnej tradycji - w świadomości czytelników (również polskich) istnieje taka mityczno-literacka przestrzeń sielskiej angielskiej wioski, która jest doskonałą sceną dla krwawych, ponurych mordów. Do tej przestrzeni odwołali się np. twórcy popularnego serialu "Morderstwa w Midsomer" oraz Martha Grimes w niektórych książkach o Richardzie Jurym. Jest nam ona również znana z "rodzimej produkcji" czyli ze świetnych kryminałów Joe Alexa. Można powiedzieć, że na angielskiej prowincji czujemy się jak w domu. Z tym, że jest to taki dom, w którym z każdej szafy wypada jakiś interesujący trup...

    Wiadomo, że Alfred Bendelin ma wiele wielbicielek i jest wręcz rozchwytywany. Jaki stosunek miałabyś do niego, gdyby istniał naprawdę? 
Trudno powiedzieć, bo Alfred Bendelin w pewnym sensie podwójnie nie istnieje - również w mojej książce jest postacią fikcyjną. To superbohater, genialny detektyw obdarzony wszelkimi możliwymi zaletami, więc trudno go kochać. Cieszę się, że nie istnieje;-) Natomiast bardzo lubię Nicka Jonesa, który podszywa się pod Bendelina. To moja ulubiona postać z "Morderstwa na mokradłach" - a ci, którzy już przeczytali książkę, bardzo wyraźnie dzielą się na fanów Nicka i fanów Ruperta, pisarza, który stworzył Alfreda Bendelina... Ciekawa jestem, kogo Ty bardziej polubisz :-)

    No i co planujesz na przyszłość? Myślisz o kolejnej książce? Czy będziemy mogli przeczytać więcej o Alfredzie Bendelinie?
Mam sto pomysłów na minutę, więc jeśli czytelnikom spodoba się "Morderstwo na mokradłach", na pewno powstaną następne tomy przygód Alfreda Bendelina. 

Chciałbym podziękować za możliwość rozmowy zarówno autorce jak i wydawnictwu Oficynka bez którego nie było by to możliwe :)

piątek, 18 maja 2012

Ireneusz Gębski - W cieniu Sheratona

W cieniu Sheratona
Ireneusz Gębski
Warszawska Firma Wydawnicza
162 strony


W dzisiejszych czasach przechadzając się ulicami któregoś z miast Wielkiej Brytanii nie sposób nie natknąć się na Polaka, polski sklep albo cokolwiek co związane z naszym krajem . Bardzo dużo Polaków właśnie tam wybiera się w poszukiwaniu życia lepszego niż w Polsce. Kusi ich perspektywa dobrze płatnej pracy i możliwość zaoszczędzenia jakiejś sumy. Jednak czy w rzeczywistości jest tak kolorowo? Przekonać można się całkiem łatwym sposobem bowiem losy naszych rodaków za granicą przybliża nam Ireneusz Gębski w swej powieści „ W Cieniu Sheratona”.

Poznajemy w niej czwórkę Polaków, którzy za chlebem udali się właśnie do Anglii. Rozwodnik po czterdziestce Jurek, będący w związku Rafał i Ania oraz młoda Ewelina zarabiają ciężko pracując w Sheratonie, jednym z dużych angielskich hoteli.
Okazuje się jednak, że życie na Wyspach wcale nie jest tak wspaniałe jak mogłoby się to wydawać. Mieszkający razem Rafał i Ania coraz bardziej się od siebie oddalają i coraz częściej dochodzi między nimi do kłótni. Jurek użera się ze swym wstrętnym przełożonym i chciałby zakochać się ponownie jednak demony przeszłości mu na to nie pozwalają.

Jak wynika już z samego opisu, powieść jest realistyczna i pokazuje prawdziwe życie Polaków za granicą. Daję sobie rękę uciąć, że wielu z nich boryka się z problemami przedstawionymi w książce. Autor w ciekawy sposób pokazuje codzienność bohaterów, ich ciężką pracę w Sheratonie gdzie harują za najniższą stawkę często spotykając się z poniżaniem i niezrozumieniem ze strony przełożonych lub miejscowych. Nie skupia się jednak tylko na pracy, przedstawia nam ich życie osobiste, uczucia i emocje a przyznać trzeba, że sferze miłosnej dzieje się naprawdę dużo. Niestety zabrakło w powieści dobrego zakończenia, co prawda jest happy-end, ale czuje się duży niedosyt, gdy już się dobrnie do końca.

Pan Gębski pisze prostym i zrozumiałym językiem, przeplatanym hotelowym żargonem oraz zwrotami angielskimi, które upewniają czytelnika co do miejsca akcji. Oczywiście każdy z takich zwrotów jest wyjaśniony przypisem, więc osoby nie znające angielskiego nie muszą się martwić. Styl autora ma w sobie coś co wciąga czytelnika. Właściwie nie dzieje się tu nic wielkiego, nie ma żadnych napaści, morderstw czy wybuchów, wręcz przeciwnie, ukazane jest życie ludzi takich jak tysiące innych, a mimo to chce się wiedzieć co będzie na kolejnej stronie.

„W cieniu Sheratona” jest ciekawą i wciągającą książką, po której moje spojrzenie na życie za granicą zmieniło się bardzo. Nie sądziłem, że powieść o realnym życiu kilku Polaków na emigracji może być tak ciekawa, jednak zostałem mile zaskoczony. Świetna pozycja na wieczór, niestety tylko na jeden bowiem ma tylko ponad 150 stron i czyta się ją aż za szybko. Książkę oceniam na 4/5.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi, Panu Ireneuszowi Gębskiemu.

środa, 2 maja 2012

Małe podsumowanie

Kwiecień był miesiącem bardzo słabym pod względem czytelniczym. Trudno mi powiedzieć ile przeczytałem stron. Przeczytałem tylko 4 książki, w 2 książkach jestem w połowie.
1 z 4 to Russian Impossible. Reszta to, co może troche dziwić, 3 części Harrego Pottera, tak jakoś zachciało mi się przeżyć dzieciństwo na nowo. Recenzja HP będzie jednak pod koniec całej serii.
Czytam zdecydowanie mniej, bo czas który zazwyczaj przeznaczałem na książki przeznaczam również na nauce gry na gitarze.
Na zakończenie pozdrawiam nielicznych odwiedzających i daję kawałek zespołu którego koncert dziś odwiedzam :)


środa, 18 kwietnia 2012

Mordercza premiera

Max Allan Collins
Ostre cięcie
Seria: Criminal Minds - Zabójcze Umysły
Wydawnictwo Oficynka
Przeł. Olga i Wojciech Kubińscy
Format: 124x194, oprawa miękka
Premiera: 18 kwietnia 2012 r.  
ISBN: 978-83-62465-41-5
Cena det.: 29,90 zł

Oto członkowie Jednostki Analiz Behawioralnych. Elita profilerów FBI, której zadaniem jest rozpracowywanie najbardziej nieobliczalnych zabójczych umysłów w kraju i przewidywanie ich następnych posunięć - zanim jeszcze uda im się powtórnie uderzyć.

Zespół JAB zostaje wezwany do Lawrence w stanie Kansas, by przeprowadzić śledztwo w sprawie serii zabójstw wśród bezdomnych. Ofiary, które zginęły w wyniku pchnięcia nożem, miały na sobie czyste ubrania, były zadbane i świeżo wykąpane. Według profilera Jasona Gideona są to starannie zaplanowane morderstwa, dokonywane w odosobnionych miejscach i będące realizacją chorych fantazji jednego bądź większej liczby nieznanych sprawców.

Uprowadzenie młodej dziewczyny to druga, pozornie niepowiązana z pierwszą, sprawa, którą ma rozwiązać JAB. Gideon, wbrew opiniom śledczych, domyśla się, że jest między nimi ponury związek. Trzeba znaleźć porwaną, zanim i ona zginie. Psychologiczna rozgrywka między sprawcą a profilerami staje się coraz bardziej dramatyczna.

Książka wydaje się ciekawa, myślałem, że warto ją zaprezentować, tym bardziej że dziś premiera.



sobota, 14 kwietnia 2012

Eugeniusz Dębski - Russian Impossible

Russian Impossible
Eugeniusz Dębski
Wydawnictwo Runa
368 stron


Książek, których akcja dzieje się w Rosji czytałem do tej pory niewiele, więc gdy takowa  trafia do moich rąk, zawsze z zainteresowaniem czytam o kulturze i życiu ludzi na wschodzie.
Tym razem poza odrobiną rosyjskiej kultury otrzymałem również sporą dawkę wciągającej akcji a wszystko to w cieniu jednego z Wielkich Przedwiecznych – Cthulhu. Mowa o nowej powieści Eugeniusza Dębskiego, 3 części historii o walczącym z Cthulhu Kamilu „Moherfuckerze” Stochardzie, pt. „Russian Impossible”.

W Petersburgu dochodzi do okrutnych i bardzo niebezpiecznych ataków na policję. Samochody patrolowe ostrzeliwane z karabinów maszynowych, zabójstwa policjantów, pożary komisariatów oraz porwanie córek znanego z poprzedniej części kapitana Sukonina. Z wszystkim tym zmierzyć się musi polsko-rosyjski zespół śledczy. Okazuje się jednak, że te bezpardonowe ataki na policję są niczym, w porównaniu z tym, z czym Stochard, Sukonin i reszta zespołu będą się musieli zmierzyć. Na ich drodze staną bowiem szczyty rosyjskich władz oraz potrafiące rozerwać człowieka na strzępy guimony - pomioty Cthulhu. Czy ataki gangsterów na policję mają jakiś głębszy sens oraz czy Stochardowi uda się walka z Cthulhu, tego dowiedzie się sami sięgając po książkę.

Autor mocno stara się o zainteresowanie czytelnika wciągając go w sam środek rosyjskiej afery. Tym co uderza od samego początku jest duża ilość wątków i akcji. Mamy tu porwanie córek dowódcy zespołu śledczego, zaginięcie jednego z jego członków, ataki na policję oraz, co występuje bardziej na końcu, walki z guimonami. Pan Dębski przez większość czasu trzyma czytelnika w napięciu, mnóstwo tu bowiem napadów, strzelanin oraz innych incydentów a zakończenie powieści to prawdziwa gratka dla miłośników dobrej akcji.
Ciekawą częścią jest zawarte tu nawiązanie do twórczości Lovecrafta, dzięki któremu czytelnik dowiaduje się co było jego inspiracją. Nie wiem ile z tego jest prawdą, nie zagłębiałem się bowiem w biografie tego autora, wiem jednak, że daje to naprawdę ciekawy efekt.

Co jakiś czas w tekście pojawia się literówka lub błąd interpunkcyjny, poza tym jednak język i styl jakim posługuje się autor jest bardzo dobry. Akcja dzieje się w Petersburgu a czytelnik, dzięki często stosowanym rusycyzmom oraz rosyjskim nazwo własnym, jest tego w stu procentach pewnych. Pan Dębski tworzy klimat rosyjskiego miasta i robi to bardzo sprawnie.
Pozwala czytelnikowi ujrzeć rosyjską policję oraz świat zorganizowanej przestępczości. Zdradzić mogę, że dojdzie nawet do spotkania pomiędzy stroną „dobrą” , Stochardem i Sukoninem oraz stroną „złą”, Niebieskim Krukiem, carem przestępczego świata i swoją drogą bardzo intrygującą postacią.

Tych, którzy martwią się, że przygoda z „Russian Impossible” nie będzie ciekawa, ponieważ nie przeczytali poprzednich części uspokajam. Na pewno jako kontynuację czyta się ją lepiej, lecz w moim przypadku było to pierwsze spotkanie ze Stochardem a wypadło wręcz świetnie. Czytelnik bez trudu poradzi sobie z fabułą a ewentualne problemy zostaną szybko rozwikłane.

Jeśli interesuje Cię spora dawka mocnej akcji umieszczona w jednym z rosyjskich miast oraz bezpardonowa i krwawa walka ze sługami Cthulhu to „Russian Impossible” jest książką dla Ciebie. Dla mnie był to świetnie spędzony czas i zachęta by w niedalekiej przyszłości sięgnąć po jedną z pozostałych książek Eugeniusza Dębskiego.

Książkę otrzymałem od serwisu nakanapie.pl za co bardzo gorąco dziękuję:)

środa, 4 kwietnia 2012

Philip K. Dick - Możemy Cię zbudować

Możemy Cię zbudować
Philip K. Dick
Wydawnictwo REBIS
242 strony


W całym swoim, jeszcze krótkim co prawda życiu przeczytałem zaledwie kilka lub kilkanaście książek z gatunku Science-fiction. Jakiś czas temu postanowiłem sobie, że stopniowo, powoli będę tą liczbę zwiększał. I tak będąc w bibliotece natrafiłem na powieść Philipa K. Dicka, kultowego pisarza s-f, z którego twórczością spotykałem się wcześniej. Ta książka to napisana w 1972 roku „Możemy Cię zbudować”.

Louis Rosen i Maury Rock są właścicielami wytwórni elektronicznych organów oraz klawikordów. Gdy popyt na te instrumenty maleje, firma w desperacji tworzy coś zupełnie nowego - homunkulusa, sztucznego człowieka z epoki wojny secesyjnej. Powołują do „życia” sekretarza wojny Edwina M. Stantona oraz po krótkim czasie prezydenta, Abrahama Lincolna. Jedynym pomysłem handlarzy na wykorzystanie homunkulusów jest ponowne odegranie wojny secesyjnej.

Po jakimś czasie okazuje się, że stworzone przez człowieka maszyny są bardziej ludzkie od swych wynalazców. To właśnie na ten aspekt powieści autor kładzie największy nacisk. Ma się wrażenie, że człowiek zamienił się rolami z androidami. Stanton i Lincoln okazują emocje oraz rozsądek częściej niż Rosen i jego współpracownik. Ci bowiem, jak i inni bohaterowie, są dziwni, nierealistyczni i zachowujący się nienaturalnie i choć jest to zabieg celowy to wydaje się być lekko przesadzony. Potrafią w przeciągu 5 minut rozmawiać normalnie, 2 razy się kłócić, godzić się a po wszystkim chcą iść ze sobą do łóżka.
Wśród bohaterów znaleźć można jednak ciekawych takich jak córka Maury’ego Rocka, zagadkowa i przebiegła Pris, czy też owładnięty żądzą pieniądz Barrows, chcący wykorzystać homunkulusy do własnych celów.

Po jakimś czasie Pan Prezydent i sekretarz wojny odchodzą jakby na drugi plan. Co prawda pojawiają się cały czas, jednak autor skupia się nie na nich lecz na toksycznej miłości głównego bohatera, Louisa Rosena do córki współwłaściciela firmy, Pris. Jest to miłość jednostronna i zdecydowanie nieudana, prowadzi bowiem do choroby psychicznej Rosena. Autor nie rozwija bardziej wątku homunkulusów, nie biorą one udziału w 2 wojnie secesyjnej, więcej pisze o psychice bohaterów i o ich braku człowieczeństwa.

„Możemy Cię zbudować” jest powieścią ciekawą aczkolwiek nie do końca spełniła moje oczekiwania. Trochę zniechęcają dziwni bohaterowie, plusem natomiast są Lincoln i Stanton, chyba jedyne postacie co do których można odczuć coś pozytywnego. Oceniam na 3/5, niestety nie porwała mnie w swój świat.

poniedziałek, 26 marca 2012

Dawid Kain - Punkt wyjścia

Punkt wyjścia
Dawid Kain
Wydawnictwo Oficynka
240 stron



Bywają książki, w których na końcu wszystkie zagadki są bardzo dokładnie wyjaśnione. Po ich przeczytaniu ma się wrażenie, że wszystko jest zakończone i rozwiązane. Jednakże są i takie książki po przeczytaniu których czytelnik musi sam poukładać sobie w głowie fakty i dopiero po przemyśleniu rozumie o co chodziło w powieści. Niewątpliwie te drugie są o wiele ciekawsze. Zaliczyć do nich można „Punkt wyjścia” Dawida Kaina, zmusza ona bowiem do rozmyślania nad pewnymi zawartymi w niej treściami.

Jednym z głównych bohaterów jest Damian, neurotyczny, dopiero rozpoczynający karierę literacką pisarz. Boi się ludzi, jest odizolowany i stroni od jakiegokolwiek kontaktu z nimi. Co chwilę sprawdza czy ma zapięty rozporek a dnie spędza na wpatrywaniu się w jeden punkt. Od samego początku zauważyć można, że nie wszystko z nim okej. Drugim bohaterem jest natomiast Rafał, człowiek żyjący na krawędzi, lubujący się w ostrych bijatykach, seksie i używkach, potrafiący zmasakrować komuś twarz bez żadnego wyraźnego powodu.
Ścieżki tych dwóch tak bardzo różnych charakterów łączą się w jednym punkcie – w Białej Chacie ukrytej w lesie, którą odnaleźć można tylko mając chore, skażone wnętrze. Ukryte są tu pradawne sekrety leczenia i zmieniania człowieka oraz słowa potrafiące zainfekować szaleństwem.

Autor przedstawia opowieści Damiana i Rafała przeplatając je między sobą. Na początku nie wiadomo co łączy tę dwójkę ani o co chodzi z Białą Chatą. Oboje są niczym narratorzy a ich opowieści przyjmują styl typowy dla nich samych. U Rafała jest to język zdecydowanie wulgarny, potoczny i brutalny, u Damiana natomiast jest on przesiąknięty pesymizmem i niechęcią do otaczającego świata. Ten specyficzny styl powieści tworzy świetny klimat brutalnego i aż zbyt prawdziwego świata. Zdecydowanie ciekawsza okazuje się historia Rafała, wypełniona przemocą i brutalnymi szczegółami. Jak można się domyślić, nie jest to książka dla wszystkich a na pewno nie dla osób wrażliwych. Pewna recenzentka napisała, że na okładce powinno się dodać „+18”, ja bardziej proponowałbym „Tylko dla ludzi o mocnych nerwach”.

„Punkt wyjścia” jest horrorem metafizycznym, różni się znacznie od przyjętej normy horroru. Nie ma tu wilkołaków, zombie, wampirów ani duchów. Przyjdzie nam natomiast zmierzyć się z tajemnicami ludzkiej psychiki i duszy oraz z pewnymi ciekawymi acz odrobinę strasznymi ewenementami. Jedyne miejsce gdzie spotkać można potwora to wnętrze człowieka. Jest w książce kilka naprawdę ciekawych, przemyślanych i w pewnym sensie przerażających motywów, osobiście najbardziej zaintrygowało mnie wnętrze Białej Chaty.

Po zakończeniu powieści, zaskakującym i oryginalnym swoją drogą, trzeba trochę czasu by móc w spokoju ochłonąć i ewentualnie przemyśleć niektóre nie do końca zrozumiałe kwestie. Jest ona świetną odskocznią od sielankowego życia oraz idealnych wręcz bohaterów w wielu innych książkach. I choć nie mogę polecić jej wszystkim to mogę zachęcić tych, którzy lubią odrobinę mocnych wrażeń. 

Za możliwość zrecenzowania tej książki bardzo gorąco dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 19 marca 2012

Adrianna Ewa Stawska - Karmiąc zło

Karmiąc zło
Adrianna Ewa Stawska
Wydawnictwo Pi
187 stron


Kiedy idziemy do restauracji i otrzymujemy jakieś danie, zazwyczaj nie wiemy jak ani przez kogo było zrobione. Po prostu delektujemy się smakiem, nie wiedząc jak wygląda cały proces twórczy od kuchni, czy postępuje się według ściśle tajnych receptur czy też takich ogólnodostępnych. Świat kulinarny od kuchni w dodatku oblany soczystym i krwistym sosem zbrodni poznać można w książce „ Karmiąc zło” Adrianny Ewy Stawskiej, pierwszym tomie cyklu wydawniczego „Super Kryminał”. Seria ta będzie miała 25 części, obejmować będzie zarówno klasyki gatunku jak i debiuty obiecujących pisarzy. Przejdźmy jednak do pierwszej części.

Hubert Renkiel jest wspaniałym kucharzem, restauratorem i uwielbianą przez publiczność gwiazdą kulinarnych programów telewizyjnych. Wszystko byłoby jak najbardziej w porządku gdyby nie to, że podczas uroczystego przyjęcia ten wspaniały szef kuchni ginie. Gdy oficerowie Lonia Antałowicz i Czesio Wituła docierają na miejsce okazuje się, że Renkiel umarł z powodu zatrucia azotynem sodu używanym do peklowania mięsa. Czy to możliwe, by jeden z najlepszych kucharzy w kraju popełnił śmiertelną pomyłkę przy rutynowej czynności? Czy też może nie była to pomyłka a dobrze przemyślane zabójstwo? Tylko kto zabił by kochaną przez wszystkich gwiazdę telewizji, i dlaczego?

Wszystko zaczyna się bardzo ciekawie. Jedno morderstwo oraz kilku podejrzanych, z których każdy miał okazję by zatruć azotynem sodu jedzenie Renkiela. Każdy z nich ma też w głębi duszy jakiś motyw. Policjanci szukają więc poszlak i zaczynają przesłuchiwać podejrzanych. Niestety, Ci którzy wolą akcję pełną pościgów, strzelanin i tym podobnych będą zawiedzieni. Nie znajdziemy tego w książce, jest tu natomiast przedstawiony mozolny proces zbierania i łączenia ze sobą informacji w spójną całość. Zakończenie co prawda nie powala, lecz jest takie jak powinno. Zabójca zostaje odnaleziony, wyjawia swój motyw i wszystko w kulinarnym świecie wraca do normy. Ma się jednak wrażenie, że morderca złapany jest za szybko, brakuje tu trochę łączenia poszczególnych faktów i zeznań w całość.

Dobrą stroną powieści są na pewno jej intrygujący bohaterowie. Wśród podejrzanych znajdują się takie osobowości jak prawa ręka Renkiela, od zawsze dorastający w jego cieniu, kochanka z wcześniejszych lat oraz zazdrośni konkurenci nie potrafiący osiągnąć takich sukcesów jak zmarły. Na pochwałę zasługuje również druga strona barykady, czyli oficerowie Antałowicz i Wituła, których po prostu nie da się nie lubić, bowiem często wywołują na naszej twarzy uśmiech.. Trudno się jednak do kogokolwiek przywiązać biorąc pod uwagę to jak krótka jest nasza przygoda z nimi. „Karmiąc zło” ma niecałe 200 stron oraz raczej dużą czcionkę, co w połączeniu powoduje to, że jest na jeden lub maksymalnie dwa wieczory.

Czytelnik sięgając po „Karmiąc zło” ma szanse zobaczyć jak skrzętnie strzeże się tajemnic receptur oraz jaka atmosfera panuje w środowisku kulinarnym. Jest ponadto świadkiem morderstwa i prowadzi śledztwo razem z oficerami, typując własnych podejrzanych.
Jest to dobra książka, jednak czy zasługuje na miano superkryminału pewien nie jestem. Wiem jednak, że jest świetną propozycją na spędzenie wieczoru i że warto po nią sięgnąć. Dlatego też polecam ją oceniając na 4/5.

Książkę otrzymałem od serwisu nakanapie.pl za co bardzo gorąco dziękuję:)

Baza recenzji Syndykatu ZwB

czwartek, 8 marca 2012

Evan Mandery - Q. Ponadczasowa historia miłosna

Ponadczasowa historia miłosna
Evan Mandery
Wydawnictwo Sine Qua Non
363 strony


Jako zwolennik kryminałów i innych bardziej męskich gatunków, wyszło tak, że do tej pory ani razu nie miałem w rękach książki typowo miłosnej. I choć spotykałem mniejsze lub większe wątki miłosne w innych powieściach, to wiedziałem, że to nie to samo co osobna książka. Postanowiłem więc złamać barierę przy pomocy „Q. Ponadczasowej historii miłosnej” której autorem jest Evan Mandery.

Miłość często przychodzi szybko i niespodziewanie, oplata człowieka tak, że ten całkowicie się w niej zatraca. Chyba każdy przeżył to chociaż raz. Jednak jak jest z odkochiwaniem się? Czy możliwe jest zapomnieć o kimś kogo darzyło się wielką miłością? Główny bohater powieści żyje miłością do Quentine Elizabeth Deveril. Tuż przed ślubem jednak odwiedza go on sam z przeszłości i przestrzega przed wspólnym życiem z Q, które wkrótce wypełniłoby się nieszczęściami i cierpieniem. Tak więc stosując się do „swoich” porad, musi zerwać i zapomnieć o jedynej osobie którą naprawdę kochał. Jednak czy decyzja o rozstaniu jest dobrą decyzją? Zapewniam że warto się przekonać.

Przyznać trzeba, że historia miłosna zawarta w powieści jest jak najbardziej ciekawa i absorbująca. Pierwsze strony pochłania się ekspresowo i wszystko jest pięknie. Później wątek miłości odchodzi na drugi plan, czytelnik mógł przeczytać o szukaniu sensu życia. Głównego bohatera często odwiedza bowiem on sam z przyszłości i za każdym razem radzi mu co powinien zmienić w swoim życiu, by być szczęśliwym. Po jakimś czasie jednak odwiedziny z przyszłości zaczynają nużyć, chyba jest ich zbyt wiele. Lekko dziwna okazuje się sama podróż w czasie, wydawałoby się, że takie spotkanie wywoła potężne konsekwencje a tymczasem nic się we wszechświecie nie zmienia. Skłania to jednak do myślenia.

Dziwny okazuje się sam bohater, właściwie bezimienny wykładowca i pisarz oraz prostota z jaką podejmuje największe i najważniejsze decyzje w swoim życiu. To więcej niż nienaturalne porzucić kochaną osobę bez szukania jakichkolwiek kompromisów czy prób prowadzenia życia tak by nie było cierpień. Główny bohater wydaje się naiwny i po prostu zawierza sobie z przyszłości, jednym razem niszcząc miłość swego życia, innym zaś wyruszając z marszu w podróż dookoła świata.

Na szczęście zakończenie nadrabia lekko nużący środek. Sytuacja ta sprawia, że w środku nas coś się odzywa i sprawia, że przez ten jeden moment nie myśli się o niczym innym niż prawdziwa miłość. I choć osobiście nie wzruszyłem się, to poczułem, że gdzieś tam w środku zrobiło mi się lepiej. Przez całą książkę czekałem by dowiedzieć się jak zakończy się ta historia i jestem w pełni usatysfakcjonowany tym, co autor przedstawił. Jeśli więc szukasz powieści z uniwersalną i ponadczasową historią miłosną, to ta książka jest dla Ciebie idealna. Mimo niektórych wad w pełni zasługuje na ocenę 4/5.

Za możliwość zrecenzowania tej powieści dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non

sobota, 3 marca 2012

Podsumowanie lutego

Luty minął szybko, lecz tak jak i w styczniu tak i teraz jestem w pewnym sensie niezadowolony.
Książek przeczytanych: 7 co daje razem 1723 strony.

Paweł Pollak Gdzie mól i rdza
Peter Hince Queen. Nieznana historia
Krzysztof Bielecki Defekt pamięci
Agatha Christie N czy M
Evan Mandery Q. Ponadczasowa historia miłosna
Philip K. Dick Możemy Cie zbudować             
Zygmunt Krasiński                    Nie - Boska komedia
Książek zrecenzowanych: tylko 4 !
Książek otrzymanych do recenzji: 5
Mam około 4 zaległych recenzji a jakoś się nie pojawiają. Najpierw był to brak komputera, teraz chwilowy tryb życia: Szkoła, remont u kuzynki, powrót o 21 i brak siły na cokolwiek.

W najbliższym czasie recenzja pierwszej książki romantycznej jaką przeczytałem :)

sobota, 25 lutego 2012

Krzysztof Bielecki - Defekt pamięci

Defekt pamięci
Krzysztof Bielecki
Książka wydana własnym nakładem poprzez działalność w ramach Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości
154 strony



Niepodważalnie jedną z najciekawszych rzeczy jakie mogą spotkać aktywnego czytelnika jest odnalezienie, czy to we własnych zbiorach, czy też w bibliotece lub księgarni, prawdziwej perełki, książki odróżniającej się na tle innych, oryginalnej i pochłaniającej tego kto po nią sięgnął. Wiąże się z tym również poznanie autora, o którym wcześniej się nie słyszało a który zasługuje na to by o nim mówiono. I właśnie tak się stało w moim przypadku. O Panu Krzysztofie Bieleckim do tej pory nie słyszałem a sądzę, że jego nowa powieść, „Defekt Pamięci” w pewnym sensie może zasługiwać na miano perełki. Dlaczego tak sądzę? O tym za chwilę.

Kool Autobee, choć jest tylko pracownikiem biurowym, lubi swoją pracę w ciasnym boksie z nieodłącznym zapachem tonera. Pewnego ranka, tuż po przebudzeniu, znajduje na szafce notatkę: „Musisz napisać dwie strony tekstu”. Ignoruje ją jednak a w następnych dniach z telewizji dowiaduje się o serii nieszczęśliwych wypadków. Wkrótce zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko zależy od tego czy będzie codziennie wykonywał polecenie z kartki. Zaczyna więc pisać, poznaje innych „Piszących” mających własne Motywatory, wstępuje do Ruchu Oporu oraz wplątuje się w niesamowitą historię od której zależy los a nawet życie „Piszących”.

W książce zawarto wiele ciekawych i oryginalnych pomysłów, których nie sposób spotkać w innych pozycjach. Na początku powieść wydaje się raczej normalna i przeciętna, jednak wraz z kolejnymi stronami i rozdziałami przekonujemy się, ze wcale tak nie jest, a książka wręcz emanuje niezwykłymi, zaskakującymi rozwiązaniami. Autor miesza w głowie i mąci jednak robi to w jak najbardziej pozytywny sposób, wciągając czytelnika w tą pełną paradoksów historię. Pan Krzysztof wyjaśnia czym spowodowana jest konieczność pisania i robi to w sposób ciekawy, pozwalający na poznanie historii innych ludzi zmuszonych do tego.
Samo zakończenie to istny majstersztyk. Gdy chwilę po skończeniu powieści dociera do czytelnika sens przeczytanych słów, wszystko ukształtowane do tej pory w głowie wali się i obraca o 180 stopni.

Mocnym aspektem „Defektu Pamięci” są ciekawi bohaterowie oraz ich Motywatory. Wśród innych „Piszących” spotkać można człowieka zjadającego skręty czy też mężczyznę o srebrnej skórze, który musi pisać, by jego organizm normalnie funkcjonował. Konsekwencje niewypełnienia dziwnego obowiązku są różne, od drobnych wypadków po katastrofy na skalę światową. I chociaż motywatory nie są tylko ujemne to tych którzy chcą poznać ich więcej odsyłam do lektury.

Z jednej strony, biorąc pod uwagę małą ilość stron, brnie się przez „Defekt pamięci” naprawdę szybko, z drugiej jednak niemożliwe jest przeczytanie tej powieści bez kartkowania i cofania się w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące nas pytania. To swego rodzaju paradoks, bowiem przy czytaniu tej krótkiej książki trzeba głowić się o wiele więcej niż w przypadku niektórych znacznie grubszych powieści.

Pozycji takiej jak ta nie czytałem jeszcze nigdy, aczkolwiek jednego jestem pewien. Był to świetnie zagospodarowany czas i chciałoby się przeczytać takich powieści więcej. Już dawno nie przeżyłem tak ciekawej i zakręconej przygody jak właśnie z „Defektem pamięci”. Zdecydowanie warta polecenia książka.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję autorowi.

sobota, 11 lutego 2012

Peter Hince - Queen. Nieznana historia

Queen. Historia nieznana
Peter Hince
Wydawnictwo SQN
288 stron

Usłyszałem kiedyś pogląd, że bez wnikania w gatunki muzykę można podzielić na taką, o którą słuchacze zapomną po krótkim czasie oraz na taką, która żyje i jest wielbiona praktycznie przez cały czas. Nie chcę wypowiadać się na temat muzyki. Pragnę jednak przedstawić książkę opisującą życie zespołu, którego muzyka jest bardzo dobrym przykładem muzyki ponadczasowej. Chodzi mi o Queen. Nieznana historia autorstwa Petera Hince’a, wydaną w Polsce przez Wydawnictwo SQN. Zespół złożony z 4 niesamowitych mężczyzn z Freediem Merkurym na czele stał się bowiem legendą rock n’ rolla i wciąż jest popularny.

Queen. Nieznana historia nie zawiera suchych faktów, które prawdopodobnie zapomina się po kilku dniach. Zdecydowanie wykracza poza granice zwykłych biografii przedstawiając czytelnikowi historie życia pełnego zabawy, kobiet, alkoholu i narkotyków. Ta książka wręcz ocieka rock n’ rollem. Przedstawia cały zespół oraz poszczególnych jego członków nie tak jak widział ich cały świat, lecz tak, jak zachowywali się naprawdę, w chwilach gdy byli w gronie przyjaciół. A wszystko to jak najbardziej prawdziwe, opowiedziane z perspektywy człowieka, który towarzyszył tym szalonym ludziom przez kilkanaście lat, będąc ich technicznym oraz bliskim przyjacielem. Podczas tej kilkugodzinnej przygody z Queen przeczytamy o koncertach w Ameryce, Japonii, Europie a nawet Południowej Afryce. Odwiedzimy studia nagrań oraz hotele w których przebywali, a co najważniejsze, będziemy się dobrze bawić.

Prawdopodobnie urodziłem się za późno by zrozumieć, czym tak naprawdę jest rock n’ roll, po lekturze „Queen…” czuje, że rozumiem to bardziej. Jestem z pokolenia, które z repertuaru Queen słyszało tylko kilka najważniejszych piosenek. Mnie książka podobała się bardzo i mogę sobie tylko wyobrażać odczucia ludzi, którzy doskonale znają ten zespół, żyli podczas jego świetności i darzą go sentymentem.

Od razu widać, że autor nie wstydzi się swojej przeszłości. Były to prawdopodobnie najlepsze lata jego życia i to po prostu się czuje. Nie ma problemu z opowiadaniem o swych przygodach z kobietami, alkoholem i narkotykami.
Nie jest to kolejna książka, o której zapomina się tuz po odłożeniu na półkę. Mnie na przykład zachęciła do przypomnienia sobie piosenek już znanych oraz poznania tych, których do tej pory nie słyszałem. W ostatnim czasie przybliżam sobie twórczość Queen a wszystko to
dzięki jednej książce. Ponadto Queen. Nieznana historia okraszona jest dotąd nieznanymi, ciekawymi zdjęciami z archiwum autora, pozwalający zobaczyć zespół nie tylko oczyma wyobraźni,

Niestety Peter Hince ukazał tylko rąbek życia członków zespołu i jest to lekko niesatysfakcjonujące. Książka ma tylko niecałe 300 stron a czyta się ją bardzo sprawnie i szybko. Autor nie wykorzystał całego potencjału leżącego w życiu legendarnego zespołu, bowiem bez wątpienia z chęcią przeczytałbym o wiele kolejnych historiach z tych szalonych czasów świetności Queen.

Queen. Historia nieznana jest czymś więcej niż zwykłą biografią. Nie jest wypełniona faktami których i tak nikt by nie zapamiętał. Za jej pośrednictwem czytelnik czuje się, jak gdyby byłby obok tych ludzi, patrzył na ich zwycięstwa i porażki, chwile zabawy ale także i słabości. Mimo, że jest krótka, zdecydowanie warto po nią siegnąć.

Za możliwość zrecenzowania tej powieści dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non

piątek, 10 lutego 2012

Paweł Pollak - Gdzie mól i rdza

Gdzie mól i rdza
Paweł Pollak
Wydawnictwo Oficynka
382 strony

Śmierć starszego, zmęczonego życiem człowieka, poza bólem straty zazwyczaj przyjmowana jest z pewnym dystansem i dozą zrozumienia, można ją bowiem wyjaśnić tym, że tak zdecydował los, taka była wola Boga czy też, że poczciwa starsza osoba przeżyła już swoje. Czy istnieje jednak możliwość, żeby znaleźć wyjaśnienie na sytuację, w której bezbronny emeryt jest ofiarą dziwnego a wręcz egzotycznego morderstwa? Odpowiedź na to pytanie znaleźć można sięgając po „Gdzie mól i rdza”, Pawła Pollaka, pierwszej książkę serii o komisarzu Przygodnym.

Wrocław. Policja dostaje wezwanie do sprawdzenia mieszkania z podejrzeniem zawału lub wylewu jedynego lokatora. Gdy niezadowolony z przydzielonego zadania posterunkowy dociera na miejsce, przekonuje się, że zawał, to nic w porównaniu z tym co spotkało biednego staruszka. Przywiązano go do krzesła, postrzelono z łuku po czym bezlitośnie oskalpowano. Przygodny rozpoczyna więc śledztwo, biorąc na podejrzanego pielęgniarza denata. Wkrótce jednak dziwnemu morderstwu ulegają kolejne ofiara, komisarz musi więc śpieszyć się z łapaniem zabójcy, jeśli nie chce doprowadzić do kolejnych śmierci.

Przyznać muszę, że początek powieści od razu mnie uwiódł i zainteresował. Jednak jak było gdy minęło pierwsze wrażenie? Otóż przez resztę powieści byłem równie mocno zainteresowany! Autor przez cały czas utrzymuje czytelnika w napięciu, praktycznie nie pozwalając mu odetchnąć i absorbując go do granic możliwości. Gdy już trochę się uspokajało, miejsce miało kolejne zaskakujące wydarzenie lub zwrot akcji. Cały efekt wzmacnia fakt, że morderstwa swą formą zdecydowanie odbiegają od normy.

Ponadto z wątkiem kryminalnym przeplata się wątek dotyczący rozpadającego się życia prywatnego Przygodnego, pozwalający zbliżyć się do głównego bohatera i wniknąć w jego umysł. Dla mnie był on raczej mniej ważny, wolałbym skupić się na śledztwie, jednak do spraw osobistych komisarza autor przywiązuje dużą wagę.
Bardzo ważnym punktem okazuje się Kuriata,  reporter działu kryminalnego „Kuriera” , przyjaciel komisarza oraz pies na baby. Być może jest on lekko kontrowersyjną postacią, jednak odgrywa ważną rolę w powieści i bez niego nie byłaby to taka sama książka.

No i w końcu to co najważniejsze, inteligentny i trudny do schwytania morderca oraz jego motywy. Do końca nie wiemy kto zabija ani dlaczego to robi. Autor trzyma nas w napięciu i dopiero pod koniec za sprawą Przygodnego rozwiązuje tą sprawę. Zdecydowanie warto dotrwać do zakończenia, zapewniam że takiego rozwiązania nie będziecie się spodziewać.

„Gdzie mól i rdza” to świetny kryminał mający w sobie wszystko czego fanowi tego gatunku potrzeba. Zaskakuje, lekko szokuje, momentami rozbawia i bardzo mocno wciąga. A jeśli wciąż nie wierzysz, że w mieście takim jak Wrocław może grasować szalony seryjny morderca, po prostu sięgnij po tą książkę i daj upust swej wyobraźni, bo zdecydowanie warto.

Za możliwość zrecenzowania tej książki bardzo gorąco dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 6 lutego 2012

Colin Dexter - Nabożeństwo za Wszystkich Zmarłych

Nabożeństwo za Wszystkich Zmarłych
Colin Dexter
Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne
280 stron


Są takie rzeczy w życiu, w które momentami ciężko uwierzyć, często dziwne, szokujące lub wręcz niemożliwe. Jedną z nich okazało się dla mnie morderstwo popełnione w kościele. I choć nie jest to nic trudnego dla mordercy to nie wyobrażam sobie, żeby odważyć się zabić akurat w takim miejscu, uważanym za święte. Przyznać jednak muszę, że nigdy o tym nie myślałem a o takim zbezczeszczeniu nie słyszałem dopóki nie sięgnąłem po „Nabożeństwo za Wszystkich Zmarłych” Colina Dextera., kolejną już powieść z serii opowiadającej o  Inspektorze Morse.

Rok po dwóch dziwnych zgonach w jednym z oksfordzkich kościołów, Morse dochodzi do wniosku, że choć lokalna policja zamknęła sprawę, zagadka wcale nie jest rozwikłana. Zamiast spędzać urlop w Grecji wyjaśnia okoliczności śmierci kościelnego i mniemanego samobójstwa pastora. Nie wiedząc, że sprawa jest mocno skomplikowana zagłębia się w śledztwo, jednak przez cały czas ma wrażenie, że został oszukany, że jego uwadze umknął bardzo ważny szczegół. Brnie jednak dalej, a czy odpowiedź na to czy uda mu się rozwiązać zagadkę zostawiam samym czytelnikom, którzy sięgną po powieść.

Niestety nie mogę powiedzieć by książka bardzo mnie wciągnęła, dopiero po kilkudziesięciu stronach zaabsorbowała mnie bardziej, jednak i tak nie był to szczyt możliwości. W pewnym momencie na początku miałem zamiar odpuścić, jednak tego nie zrobiłem i doczytałem do końca. Czy było warto? Dalsza część powieść rekompensuje lekką nudę na początku i nie jest źle. Wolę jednak, gdy podczas śledztwa bohaterowie czują presję, że zabójca znów może uderzyć, a takową czuć było tylko pod koniec powieści, aczkolwiek to w pewnym sensie kwestia gustu.

Powieść utrzymuje natomiast normy kryminałów, i to one są jej dobrymi punktami, bowiem ta z pozoru prosta, zamknięta sprawa okazuje się o wiele bardziej skomplikowana niż można by pomyśleć. Autor serwuje czytelnikowi trudną do rozwiązania zagadkę i skłania go do poszukiwania odpowiedzi na pytania rojące się w głowie. I tak jak sama zagadka, tak i jej zakończenie i rozwiązanie są na wysokim poziomie. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie wpadłbym na to kto zabił tych urzędników kościoła.

Charakterystyczną cechą serii i tej powieści jest sam Inspektor Morse, piwosz i miłośnik krzyżówek, ulegający lękowi wysokości oraz bodźcom związanym z emocjami. Widać bowiem wątłą nić pożądania jakie wywołuje u niego jedna z parafianek zamieszanych w sprawę. Ponadto główny bohater jest w stanie zagłębić się w daleką przeszłość osób podejrzanych, byle tylko odkryć możliwy motyw lub przesłanki.

„Nabożeństwo za Wszystkich Zmarłych” jest powieścią dobrą jednak nie wspaniałą, bo choć zawiera ciekawą i skomplikowaną zagadkę, to dążenia do jej rozwiązania momentami wydają się po prostu nudne. Według mnie zasługuję na ocenę 4-/5.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

niedziela, 5 lutego 2012

Nietuzinkowa zapowiedź

Pod koniec lutego, nakładem Wydawnictwa Replika, zostanie wznowiona powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej zatytułowana Szósty, nad którą patronat objęła Zbrodnia w Bibliotece. Powieść tym bardziej godna polecenia, bowiem autorka jest również blogerką i autorką świetnych recenzji.


Czy możliwe jest połączenie świetnego kryminału z wciągającym romansem? Wartkiej, trzymającej w napięciu akcji z subtelnym i wnikliwym opisem uczuć? Logicznie i racjonalnie skonstruowanej intrygi z onirycznymi przeczuciami czekającego gdzieś za rogiem przeznaczenia?

Okazuje się, że tak. Agnieszka Lingas-Łoniewska w „Szóstym” dokonuje niebywałej rzeczy. Łącząc przeciwności, tworzy niesamowitą historię, od której wprost nie sposób się oderwać. Rys bohaterów jest tak przekonujący, że zasadne staje się uściślenie autorki o fikcyjności postaci i wydarzeń. 

Alicja Szymczak i Marcin Langer… Od początku trwania powieści ich losy w dziwny sposób zbliżają się do siebie i oddalają. Każde z nich obawia się przyjąć tego, co nieubłaganie ściga ich od sześciu lat. Absurdalnie, dopiero pojawienie się seryjnego mordercy, zabijającego zielonookie blondynki, sprawia, że losy tej wyjątkowej dwójki łączą się na zawsze. Ona – policyjna pani psycholog i proflier, on – głównodowodzący Śląskiej Grupy Śledczej, elitarnej jednostki policyjnej. Współpraca zawodowa wkrótce przeradza się w gorący, pełen skrajnych emocji romans.

Tłem tej romantycznej historii jest świetnie poprowadzony kryminał. Grasujący seryjny morderca, tajemnicza sprawa sprzed wielu lat, niewiele poszlak… Wszystko to sprawia, że do samego końca nie wiadomo, kim jest Szósty, a ostatnie rozdziały i epilog są zaskoczeniem dla każdego czytelnika.

Przewidywana data premiery 28.02.2012.

Sam z siebie choć nie czytałem żadnej powieści autorki, z chęcią bym po "Szósty" sięgnął. Jako że funduszy nie mam, informuje was, bo być może się skusicie :)

Pozdrawiam 

 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...