czwartek, 31 stycznia 2013

Jacek Getner - Dajcie mi jednego z was

Dajcie mi jednego z was
Jacek Getner
Wydawnictwo: Najlepszy Seler
164 strony 
 
Zawsze byłem ciekaw filmów i książek, w których akcja dzieje się w jednym, zamkniętym pokoju lub domu. Zazwyczaj autor musi się w takim przypadku skupić na samych bohaterach, ich psychice i zachowaniach a na bok odstawić elementy takie jak np. pościgi. Nie oznacza to jednak, że wraz z utratą tak emocjonujących scen książka przestaje być ciekawa. Niektóre bowiem przypadki, jeśli autor się spisał, potrafią wciągnąć czytelnika bez reszty. Sadzę, że bardzo dobrym tego przykładem może być książka Jacka Getnera: "Dajcie mi jednego z was". Powieść tą udało mi się wygrać na pewnym blogu*. Na pierwszy rzut oka myślałem, że będę miał do czynienia z jakąś opowieścią o śmierci w postaci kostuchy, pewnie z gatunku fantastyki, jednak okazało się że racji nie miałem.

Co łączy surowego emerytowanego dowódcę z wojska, uwodziciela kobiet, bogatego biznesmena oraz przywódcę sekty religijnej? Otóż kolejno: Kapral, Przystojniak, Szczęściarz i Prorok popełniali w przeszłości grzechy. Robili to całkowicie bezkarnie, pewnie nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I wciąż by o nich nie wiedzieli, gdyby nie pewno wydarzenie. Wszyscy w tajemniczych okolicznościach lądują w zamkniętym pomieszczeniu. Żaden z nich nie wie w jaki sposób ani dlaczego się tam dostał. Wkrótce okazuje się, że zostali zamknięci przez kogoś kto zwie się Głosem i kto był ofiarą każdego z nich. Jedyną drogą wyjścia z tego pokoju jest skazanie jednego z czterech "lokatorów" na śmierć...

Powieść podzielona jest na 8 rozdziałów, z których każdy opisuje kolejny dzień niewoli. W Dniu 0 bohaterowie zostają porwani i to właśnie tu jest najwięcej zamieszania. Akcja skacze od jednego bohatera do drugiego, a czytelnik, nie znając ich jeszcze może się trochę pogubić. Szybko jednak wszystko staje się jasne i wraz z kolejnymi stronami jest już tylko lepiej. Każdy kolejny dzień przynosi coraz więcej emocji. W umysłach bohaterów zaczynają pojawiać się sprzeczne myśli i pytania. Nerwy bohaterów biorą górę, ich zachowania oraz wewnętrzne dylematy są bardzo dobrze przedstawione. Walczą ze samym sobą i to widać. Każdy z nich chciałby przeżyć. Jednak czy ta mała grupa będzie w stanie kogoś wytypować? Czy można tak po prostu skazać drugiego człowieka na śmierć. Warto się przekonać.

Pan Jacek Getner w tak krótkiej powieści( "Dajcie mi jednego z was" ma zaledwie 164 strony) zmieścił naprawdę dużo emocji i w pewnym sensie również akcji choć nie takiej jaka kojarzy się z pościgami i strzelaninami. Aż szkoda, że tak szybko się to skończyło, z dużą chęcią przeczytałbym tą samą, lecz bardziej rozwiniętą historię. Mimo wszystko i tak warto po nią sięgnąć, bo choć czas na niej spędzony długi nie będzie, to zapewniam, że na pewno nie będzie stracony. Co więcej, może ta powieść nawet kogoś poruszy i skłoni do zastanowienia się nad dylematem dotyczącym ratowania się poprzez skazanie kogoś innego.

Cóż mogę powiedzieć na koniec? Myślę, że warto się z tą pozycją zaznajomić, bez względu na płeć czy wiek potencjalnego czytelnika, na pewno się spodoba. "Dajcie mi jednego z was" zbiera pozytywne oceny i recenzje i trudno się temu dziwić. Książka jest dobra, pozostaje tylko pytanie czemu taka krótka. 
 
Baza recenzji Syndykatu ZwB

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Przegląd końca świata: Feed

Przegląd Końca Świata: Feed
Mira Grant
Wydawnictwo SQN
496 stron


Wynalezienie leku na raka oraz pokonanie grypy i przeziębienia byłoby dla ludzkości czymś naprawdę zbawiennym. Zdecydowanie zapobiegłoby to śmierci dużej ilości ludzi. Nikomu jednak nie przeszło nawet przez myśl, że mogłoby to być również przekleństwem, początkiem końca naszej planety. Nikomu poza Mirą Grant, która postanowiła wykorzystać taki pomysł i umieścić go w swojej książce, "Przeglądzie końca świata: Feed".

Ciężko jest mi streścić tę rozwiniętą na wielu polach akcję powieści, niemniej spróbuję.
Lek zwalczający raka okazał się być wirusem przejmującym kontrolę nad ciałem i umysłem. Krótko mówiąc, przeistaczał normalnego, zdrowego człowieka w pozbawionego świadomości żywego trupa kierującego się żądzą świeżego mięsa. Ludzkość jednak nie wyginęła. Ponad 20 lat po pojawieniu się wirusa Kellis-Amberlee życie wciąż się toczy chociaż zmieniło się ono diametralnie. Georgia i Shaun Masonowie, dwójka blogerów otrzymują zlecenie życia: mają relacjonować kampanię prezydencką jednego z kandydatów. Wkrótce okazuje się, że niesie to za sobą nie tylko zyski i zwiększenie oglądalności ale również duże niebezpieczeństwo.

Świat ukazany przez Mire Grant jest oryginalny, dobrze przemyślany i na pewno inny niż w jakichkolwiek książkach czy filmach z tej tematyki. Tak nierealne powstanie żywych trupów nagle stało się czymś co prawdopodobnie mogłoby się wydarzyć. Po raz kolejny to przez człowieka dochodzi do klęski ludzkości. Jednak "Feed" opowiada nie tyle o ciągłej walce , jak to zazwyczaj bywa, lecz o życiu w czasach, w których zombie jest na porządku dziennym. Ludzie żyjący w dobrze chronionych miastach przyzwyczaili się do tego, że za murami i ogrodzeniami ich domostw istnieją też żądne mięsa istoty. Kładą duży nacisk na bezpieczeństwo, jednak pogodzili się z tym przykrym faktem i żyją normalnie.

Wyjątkiem od reguły spokojnego życia są między innymi nasi bohaterowie oraz inni blogerzy, bo to właśnie oni na nich spoczął obowiązek głoszenia prawdy gdy tradycyjne media upadły. Prawie wszyscy relacjonują wydarzenia zza bezpiecznych murów miast, jednak podzielić ich można na kilka grup. Georgia Mason należy do Newsie, czyli tych dla których najważniejsza jest prawda i rzetelne informacje. Shaun jest natomiast często ocierającym się o śmierć Irwinem, który ku uciesze siedzących w domach ludzi igra z zombie. Są jeszcze Fikcyjni i Cioteczki ale sami musicie dowiedzieć się jaką rolę pełnią w blogowym świecie.

Co o samych bohaterach mogę powiedzieć? Byłem bardzo mile zaskoczony, nie spodziewałem się przeczytać powieści, w której główną rolę graliby właśnie blogerzy. A co ważniejsze, są to bohaterowie jak najbardziej realistyczni. Ich zachowania, emocje, prawie wszystko z nimi związane jest bardzo dobrze przedstawione. Mają jednak Ci bohaterowie pewną słabą słabą stronę a mianowicie liczby. Statystyki. Są momenty, w których otacza ich śmierć i niebezpieczeństwo a jedyne co ich interesuje to liczba wejść na stronę. O ile w większości przypadków wcale to nie przeszkadza, to czasami wydaje się po prostu dziwne, niestosowne.

Akcja w książce skupia się wokół polityki jednak w żadnym wypadku nie jest to polityka, która czytelnika odstraszy. Przede wszystkim ukazana jest tutaj kampania prezydencka, w której za kurtyną wymuszonych, sztucznych śmiechów kryje się coś więcej. Autorka bardzo dobrze wlecze nić intrygi. Wciąga czytelnika w ten spisek i to wciąga naprawdę mocno. Odpowiednio stopniuje napięcie jednocześnie najlepsze zostawiając na koniec. A samo zakończenie? Śmiało można powiedzieć, że jest mocno zaskakującą wisienką na torcie. Dawno już żadna książka nie przyniosła mi tyle emocji i dawno się tak dobrze nie bawiłem.

Ktoś mógłby zarzucić, że skoro bawiłem się podczas przygody z książką, która jest "thrillerem politycznym z horrorem w tle" to albo coś złego jest ze mną albo z samą książką. Nic bardziej mylnego. Wszystko jest tu bowiem doprawione sporą dawką dobrego, często czarnego humoru. Trudno może powiedzieć by "Feed" był straszny jednak dodanie mu tego humoru było bardzo dobrym posunięciem. Zresztą, trudno chyba powiedzieć, by jakiekolwiek filmy i książki o zombie były w ostatnim czasie straszne.

Co tu dużo pisać na koniec. Udał się Pani Grant "Feed" zdecydowanie. Nie pomyślałbym, że połączenie zombie, blogosfery i polityki wyjdzie na dobre a jednak. Wyszła z tego momentami zabawna, lecz piekielnie wciągająca powieść, z której akcja, z żywymi trupami w tle, wręcz kipi. Oby więcej takich książek. Zdecydowanie polecam.

Książkę otrzymałem od serwisu nakanapie.pl za co bardzo gorąco dziękuję:)


piątek, 18 stycznia 2013

Hubert Hender - Zapora

Zapora
Hubert Hender
Wydawnictwo Oficynka
306 stron

Gęsty las. Dzikie, zapuszczone tereny. Noc. Deszcz. Mgła. Idziesz zupełnie sam, mając świadomość, że gdzieś w pobliżu czyha morderca skłonny zabić ponownie. Może właśnie Cie obserwuje? Może to wcale nie był szum wiatru? Może właśnie w tym momencie ginie kolejna niewinna osoba? Jedyne co potrafisz dostrzec w tej ciemności to monumentalna zapora, której zarys widać między drzewami. Zapora, będąca miejscem niejednej okrutnej zbrodni. "Zapora" będąca debiutancką powieścią Huberta Hendera, którą miałem okazje w ostatnim czasie przeczytać.

Na wspomnianej już we wstępie zaporze w Pilchowicach dochodzi do odrażającej zbrodni. Zwłoki kobiety są w okrutnym stanie. Ciało jest wręcz zmasakrowane. Policja desperacko szuka jakichkolwiek śladów zabójcy. Tymczasem okazuje się, że nie było to jedyne morderstwo, w pobliżu zapory giną kolejne osoby z pobliskiej wioski. Lęk i panika narasta, zaczyna się nierówna walka,w której stawką mogą być kolejne życia. Jednak jak złapać kogoś, kto jest niczym widmo i nie zostawia żadnych śladów? Czy próbującemu rozwiązać to sprawę Iwanowiczowi uda się przerwać tą zabójczą grę?

"Zapora" to mieszanka kryminału i horroru. Jest sprawa tajemniczego, brutalnego zabójstwa kobiety, jest również nieuchwytny morderca, niepozostawiający po sobie żadnych śladów. Jest jednak coś jeszcze, bowiem autor dołożył tu również elementy grozy, tajemniczości czy też niepewności, co jest bardzo ciekawym i intrygującym połączeniem. Niektóre momenty naprawdę przyprawiają o dreszcze a tym samym wciągają jeszcze mocniej.

Dużą rolę w tym połączeniu odgrywa również miejsce akcji. Ta naprawdę dużych rozmiarów zapora otoczona jest bowiem gęstymi, dzikimi lasami, pełnymi miejsc w których można się ukryć, jak na przykład opuszczony hotel czy inne zapomniane budynki. Miejsce idealne do popełnienia zbrodni, tym bardziej jeśli ktoś zna okolice. Wszystko to połączone z ciągłym deszczem oraz mgłą tworzy świetny klimat grozy.

Każde kolejne morderstwo coraz bardziej intryguje. Po jakimś czasie stwierdza się, że nie warto przerywać na długi czas czytania, chce się nieprzerwanie przeć w kierunku zakończenia tej przypominającej jakieś okrutne, chore przedstawienie sprawy. A finał? Nie mówiąc dużo, ktoś będzie zaskoczony, ktoś może przyjmie to inaczej, ale raczej nikt nie powinien być zawiedziony.

Nad sprawą zabójstw pracują podkomisarz Gawłowski oraz ściągnięty do pomocy z urlopu komisarz Iwanowicz. Uśmiechnąłem się gdy przeczytałem, że po raz kolejny jakiś bohater podczas swego urlopu musi pomagać w rozwiązaniu czyjejś sprawy, aczkolwiek przymknąłem na to oko. Policjanci non stop biegają po tych ciemnych i mokrych lasach poszukując jakiegokolwiek śladu zabójcy, jednak, co ważne, dobrze ukazane są ich uczucia. Dopada ich zwątpienie i zmęczenie, oraz co najważniejsze, strach. Czują na sobie wzrok tego psychopaty, czują się obserwowani choć nigdzie go nie widać, a czytelnik doświadcza tego wszystkiego razem z nimi.

"Zapora" Huberta Hendera była dla mnie świetnym rozpoczęciem nowego roku. Połączenie kryminału i horroru jak dla mnie okazało się strzałem w dziesiątkę. Bardzo wciągająca sprawa brutalnych morderstw na zaporze mająca w zanadrzu elementy skłonne czytelnika nastraszyć. Wszystko to napisane prostym i zrozumiałym językiem, ponadto opatrzone historią zapory. Polecam miłośnikom gatunku i nie tylko. Naprawdę warto. 

Za możliwość zrecenzowania tej książki bardzo gorąco dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
Baza recenzji Syndykatu ZwB

niedziela, 6 stycznia 2013

Krzysztof Bielecki - Rekonstrukcja

Rekonstrukcja
Krzysztof Bielecki
222 strony


Krzysztof Bielecki ma na swoim koncie kilka książek, które zdecydowanie wyróżniają się na tle innych polskich powieści. Na ich opisach można przeczytać „inna niż wszystkie” i zazwyczaj tak właśnie jest. W tamtym roku miałem okazję się o tym przekonać, bowiem w moje ręce wpadł „Defekt pamięci” (recenzja) . Gdy zaszła możliwość przeczytania kolejnej książki Pana Bieleckiego od razu się zgodziłem, mimo że autor ostrzegał, że ta pozycja będzie jeszcze dziwniejsza. Tak więc niedługo po tym do mych rąk trafiła „Rekonstrukcja” i zacząłem się w nią wgłębiać.

Podczas podróży pociągiem, który jak się okazuje wcale nie jest pociągiem, jeden z pasażerów, John Johnson, znika. Wychodzi z przedziału i nikt go już więcej nie spotyka. Nie ma go w żadnym z przedziałów, nie ma na korytarzach, w toaletach, po prostu wyparował. Jak to możliwe, że w miejscu, z którego nie można w żaden sposób wyjść, ktoś jednak zniknął? Jaki związek z tym incydentem mają Ma i Mo żyjący na olbrzymim złomowisku, szalony admirał na łodzi podwodnej czy też małe szklane rurki wypełnione czymś na kształt dymu?

Wyżej wymienione Ma i Mo, admirał oraz szklane rurki to również część tej powieści jednak znaleźć je można w innych opowiadaniach. „Rekonstrukcja” jest bowiem zbiorem 7 opowiadań, w którym 6 pierwszych rozdziałów, jak to wytłumaczył sam autor na początku, jest wstępem do ostatniego, tytułowego opowiadania. Już tutaj zauważyć można pewną dziwność powieści: wstęp jest kilkakrotnie dłuższy niż część, w której John Johnson w końcu znika i pojawiają się odpowiedzi na nurtujące nas pytania. No właśnie: w końcu, albowiem o tym, że John Johnson zniknie czytamy kilkanaście albo i więcej razy, co zamiast intrygować, po pewnym czasie staje się nużące i irytujące.

Rozdziały można czytać w różnej kolejności, nie nawiązują do siebie bezpośrednio, jeśli jednak czytać uważnie to bystre oko czytelnika wychwyci pewne ciekawe zbieżności, które mogą się przydać w ostatnim rozdziale. A zakończenie, mimo że samo w sobie zaskakuje to jednak nie porywa. Czytałem opinię, że po zakończeniu ktoś miał w głowie chaos i w pewnym stopniu się z tym zgadzam, bowiem wciąż pozostają niewyjaśnione sprawy, które czytelnik musi rozwikłać sam, w głowie.

Miała to być książka jeszcze bardziej dziwniejsza od „Defektu pamięci”. Oczywiście, jest dziwna, jednak dla mnie nie tak mocno jak właśnie ta poprzednia książka. Nie jest to już to samo. Oczywiście ceni się to z uwagi na oryginalność, każda kolejna książka rzeczywiście jest inna, jednak w tym przypadku nie jest to chyba coś lepszego. Powieść intryguje, to jasne, jednak nie wciąga na tyle mocno by przeczytać ją jednym tchem, mimo że jest krótka.. Może dlatego, że to zbiór opowiadań a nie jedna spójna treść.

Rekonstrukcja” to pierwsza powieść projekcyjna. Na okładce znaleźć można porównanie do tak dobrze znanej plamy atramentowej, w której każdy widzi co innego. Tak samo ma być z książką. Każdy czytelnik wyniesie z niej coś innego, inaczej spojrzy na dane wątki, dostrzeże inne związki i zbieżności. Być może tak jest, ale czy to pierwsza taka książka? Czasem nawet przy zwykłej literaturze zdania co do jej treści są podzielone.

Jeśli ktoś jest fanem twórczości Pana Bieleckiego to myślę, że tak czy siak sięgnie po tą pozycje. Jeśli ktoś go jednak nie zna, to cóż, zawsze warto przekonać się na własnej skórze, tym bardziej, że każdy może tu zobaczyć coś innego. Stratą czasu na pewno „Rekonstrukcja” nie jest, jednak spodziewałem się czegoś więcej. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi, Krzysztofowi Bieleckiemu 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...