Kilka lat temu przeczytałem "Lot
nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya i do tej pory pamiętam, że
wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Narkotyczny styl autora
idealnie wpasował się w klimat szpitala psychiatrycznego tworząc
powieść, którą bez wahania można nazwać klasyką.
Nie o niej jednak chciałem pisać a o
innej książce Keseya. Gdy dojrzałem "Skrzynkę demona" w
bibliotece, od razu po nią sięgnąłem mając w pamięci świetny
"Lot..." tego autora.
Od razu zaznaczam, że nie
przeczytałem całej książki, skończyłem po 250 stronach(na 445) .
Dlatego też będzie to raczej
mała opinia a nie recenzja. Dotychczas bardzo rzadko rezygnowałem z
lektury w połowie, jednak tym razem jakoś nie mogłem dotrwać do
końca. Nie wiem czy to ze mną coś nie tak i coraz mnie rzeczy mnie
satysfakcjonuje, bowiem oceny, które widziałem w internecie były
raczej dobre i pozytywne.
Mamy
tutaj zbiór kilkunastu opowiadań mających wspólnego bohatera,
Devlina Deboree. Ich akcja dzieje się w różnych miejscach, raz
jest to Meksyk, raz Egipt, innym razem domostwo Deboree. Nie mogłem
się tu jednak odnaleźć, było jakieś takie zagmatwanie i chaos.
Nie wiedziałem jak bohater znalazł się w konkretnym miejscu czy
sytuacji. Z wszystkich opowiadań, które przeczytałem zanim
zrezygnowałem, 2 były momentami ciekawe, przy reszcie po prostu się
nudziłem. Trudno mi również cokolwiek powiedzieć o samym
bohaterze, nie zbliżyłem się do niego, nie miałem też okazji
polubić. Wszystko to sprawiało, że "Skrzynkę demona"
czytało się długo i ciężko.
Nie
mam prawa oceniać książki, bo nie przeczytałem jej do końca.
Była to jednak dla mnie porażka, powieść z serii "Biblioteka
mistrzów" okazała się klapą, przez którą nie udało mi się
przebrnąć, nawet jeśli autorem był "mistrz", Ken Kesey.
Pamiętając o tym, że czytanie przede wszystkim ma być
przyjemnością, a w tym wypadku tak nie było, postanowiłem zwrócić
ją bibliotece.
Wiesz, wcale mnie nie dziwi, że książkę porzuciłeś. Rzadko się zdarza, aby po przeczytaniu połowy coś naglę miało się zmienić i obrócić o 180 stopni. Szkoda czasu...
OdpowiedzUsuńA szkoda, gdyż wyglądała bardzo dobrze. Ale całkowicie zgadzam się z Tobą, że z czytania powinno czerpać się przyjemność, a nie męczyć i ziewać. ;)
OdpowiedzUsuńNo cóż, wielka szkoda, że powieść z serii Biblioteka Mistrzów okazała się być totalną klapą. Nie wiem w takim razie, kto ją do tej serii zaliczył.
OdpowiedzUsuńTeż kilka lat temu przeczytałem "Lot..." i było to jak do tej pory moje jedyne spotkanie z Keseyem. Ale książka była tak dobra, że przez cały ten czas mam ochotę sięgnąć po resztę jego twórczości. Dobrze, że akurat mi o tym przypominasz, bo już dawno na to miejsce pojawiły się inne czytelnicze plany. Szkoda jednak, że Skrzynka demona wypadła w Twoich oczach aż tak słabo, bo to jest jednak zniechęcające. Może sięgnę po coś innego Keseya.
OdpowiedzUsuńtez miałam w tym roku identyczną "wpadkę" z książka. zauroczona innym tytułem autora nakręciłam się na frapującą historię, a dostałam nudny monolog właściwie o niczym. mimo to plus dla Ciebie, bo Twoja książka była z biblioteki, a ja na swoją zmarnowałam 3 dychy ;)
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej wiadomo, czego unikać. A takie buble się zdarzają nawet najlepszym.
OdpowiedzUsuńO znajomy autor! Jaka szkoda, że tak słabo oceniasz tę ksiażkę. Mam nadzieje ze inne jego pozycje są tak dobre jak "Lot..."
OdpowiedzUsuńNatasha: Przyznam, że również mam taką nadzieję, może coś jeszcze Keseya uda mi się przeczytać :)
OdpowiedzUsuń